separateurCreated with Sketch.

Magda Frączek: Kim jest dziecko?

Magdalena Frączek, okładka płyty "Effatha"
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Magda Frączek - 27.11.17
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

Nie mogę pochwalić się wystrzałowym CV. Rodzicem jestem od pięciu miesięcy. Pewnie po tej informacji, połowa z Was weźmie w nawias to, co zaraz napiszę. Zaczekajcie chwilę. Tę prawdę dzieli się na pół. Na moją korzyść przemawia kilkanaście lat bycia dzieckiem i wypływające z tego intuicje.

Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.


Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Pamiętam to. Pamiętam chwile, kiedy czułam się szczęśliwym (czyt. kochanym) dzieckiem, a kiedy nie. Pamiętam moje dzieciństwo. Choć teraz jestem dorosłą, odpowiedzialną żoną i mamą z poważnym wiekiem i kontem w banku, nie wykasowałam pierwszych lat mojego życia. Na tytułowe pytanie: Kim jest dziecko?, dziecko o którym dziś napiszę, odpowiadam krótko – mną.

 

Wszyscy ludzie dorośli byli kiedyś dziećmi

Mną albo Tobą. Kimś aż tak bliskim. Dziecko jest przyszłym dorosłym, żoną, mężem, itd., i nieważne, że nadal część społeczeństwa uważa je za mniej rozgarniętą formę życia.

Może zabrzmi to banalnie, ale dziecko zawsze jest sobą, do szpiku kości, na najwłaściwszym etapie swojego istnienia. Dziecko nikogo nie gra. Przeżywa świat z obezwładniającą szczerością.

Gdybyśmy choć na chwilę zechcieli spojrzeć na siebie miłosiernym okiem, zrozumielibyśmy, że sami byliśmy dziećmi błagającymi o szacunek, czułość i relacje budowane bez uprzedzeń i protekcjonalnego podejścia. „Wszyscy ludzie dorośli byli kiedyś dziećmi, lecz niewielu z nich o tym pamięta”, powiedział autor Małego Księcia, książki, która jest jednym wielkim powrotem do dzieciństwa. Bez niego nie można zrozumieć samego siebie.


OJCIEC TULI SYNA
Czytaj także:
Masz dziecko? To zaprzyjaźnij się z tym uczuciem

 

Dzieci nie zasługują na podejrzliwość

Dużo musiałam w sobie przerobić, aby wygnać z siebie lęk przed dziecięctwem. Aby zrozumieć, że dziecko niczego mi nie zabiera. Aby przyjąć, że dziecko nie zasługuje na moje podejrzliwości i rady za 5 złotych. Że ta relacja jest obustronna. Nie przyszło mi to łatwo. Musiałam zmierzyć się z tym, co w sobie noszę i uznać, że większości rzeczy będę musiała się nauczyć. Od początku.

Bo sedno tkwi w tym, że nie chodzi o naszą satysfakcję czy samozadowolenie w okazywaniu dziecku uwagi i miłości, ale o to, by kochać dziecko tak, aby ono czuło się kochane. To wcale nie jest z góry oczywiste. Można kochać kogoś ze wszystkich sił i totalnie rozmijać się z potrzebami drugiego człowieka. W dziecięcym świecie nie chodzi o to, aby kochać bardzo, aby wypruwać sobie żyły. Chodzi o to, aby poznać kochaną osobę i dać jej miłość w języku, który ona rozumie.



Czytaj także:
Jak rozbroić histerię dziecka za pomocą jednego pytania?

 

Czasem przypominamy krasnoludy

Jesteśmy przedzieleni przepaścią niedomówień, braku wiedzy o sobie, tradycji i modelu wychowania, z którego nie potrafimy wyjść. Większość bolączek dziecięcego świata pochodzi z naszej dorosłej niechęci do tego, aby coś w sobie zmienić.

Wolimy, aby inni poruszali się według naszych reguł.

Przy dzieciach musimy zwolnić, odłożyć na chwilę walkę o chleb, rutynę dnia, inne pilne sprawy. Musimy uznać powagę dziecięcego świata – przewrócony samochodzik, wymyślonego przyjaciela albo chęć posiedzenia na ławce w parku jeszcze pięć minut. Dzieci wydobywają z nas ignorantów. Przy nich jesteśmy jak krasnoludy w świecie Tolkiena, o których opowiada Beorn: „Są zachłanne i ślepe. Nie widzą tych, których mają za słabszych i gorszych od siebie”.

Bezbłędnie opisał ten stan Janusz Korczak: „Zawsze jak dorosły się krząta, to dziecko się plącze, dorosły żartuje, a dziecko błaznuje, dorosły płacze, a dziecko się maże i beczy, dorosły jest ruchliwy, dziecko wiercipięta, dorosły smutny, a dziecko skrzywione, dorosły roztargniony, dziecko gawron, fujara. Dorosły się zamyślił, dziecko zagapiło. Dorosły robi coś powoli, a dziecko się guzdrze. (…) Trudno, przyzwyczailiśmy się, ale czasem przykro i gniewa takie lekceważenie”.

Na myśl przychodzi mi jedno z ostatnich rodzinnych spotkań, podczas których ktoś rzucił w stronę naszego syna: O, wymusza! A on tylko chciał być wzięty na ręce. Poprosił o to, wydając z siebie jękliwe samogłoski. Nie znaczy to, że był w tym gorszy od kogoś, kto powie: Czy mogę się do Ciebie przytulić? Wyraził swoją potrzebę. Komentarz tej osoby był niepotrzebny.


CHŁOPIEC I MIŚ
Czytaj także:
Jaka jest różnica między dzieckiem dobrym a grzecznym? Odpowiedź Janusza Korczaka da ci do myślenia

 

Kto chce być pierwszy, niech będzie sługą wszystkich

Skąd ta przemożna potrzeba mówiąca, że przed dzieckiem trzeba się bronić, bo co, jeśli mnie wykorzysta i przemieli przez maszynkę swoich potrzeb?

Dlaczego już na wstępie decydujemy się pokazać, gdzie jest jego miejsce, ta „święta” granica, której przekroczyć nie może? Być może idę za daleko, ale muszę się tym podzielić – czasem wydaje mi się, że takie przekonania mają związek z syndromem postaborcyjnym. Z jakiejś atawistycznej próby nieprzyjęcia życia takim, jakim jest. Lęku przed nim. Ingerowania w nie. Złoszczenia się na to, że „burzy” nasze plany, system, jest przyczyną jakiegoś niewidzialnego kłopotu.

O czym to rozprawialiście w drodze? Lecz oni milczeli, w drodze bowiem posprzeczali się między sobą o to, kto z nich jest największy. On usiadł, przywołał Dwunastu i rzekł do nich: Jeśli kto chce być pierwszym, niech będzie ostatnim ze wszystkich i sługą wszystkich! (Mk 9,34).

Wstyd mi się przyznać, ale dopiero, gdy zostałam mamą zobaczyłam tę zatrważającą zależność. Nauczyliśmy się, że pełnoletność, dorosłość jest jak pomnik – nie do ruszenia. Uwierzyliśmy w to i zaakceptowaliśmy – na płaszczyźnie kultury i rodzinnych relacji.

Kiedy wpuszczam do swojego życia dziecko, dostaję ogromny kredyt zaufania – otwarte serce człowieka i niezastąpione niczym miejsce, które w nim zajmuję. Piszę to jako aktywna i spełniająca się zawodowo kobieta: nie ma większego zaszczytu, niż stać się punktem odniesienia dla małego człowieka. Tylko on jest nas w stanie wyprowadzić nas z naszych ograniczeń. Bo dziecko jest jak Bóg – przychodzi do nas tak jak chce, a nie tak, jak my byśmy chcieli, aby do nas przyszło.



Czytaj także:
Czego się uczę, kiedy usypiam moje córki? Wieczorne przemyślenia ojca

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Top 10
See More
Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.