Uzależniony od narkotyków. Gość z ulicy. Później wybitny sportowiec. Do kin wchodzi „Najlepszy” – opowieść o Jerzym Górskim. Rozmawiamy z reżyserem filmu Łukaszem Palkowskim.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
To nadzwyczaj pozytywna historia. O ogromnej sile woli, wytrwałości i konsekwencji, które każą człowiekowi rozpocząć kolejny dzień, gdy ciało odmawia posłuszeństwa, a dusza skłania się ku demonom przeszłości. Ale też film o zmaganiu się z własną niemocą i podnoszeniu się z upadków.
Taki jest właśnie „Najlepszy”, nowy film Łukasza Palkowskiego, który wchodzi do kin 17 listopada. Jego fabułę napisało samo życie. A dokładniej pan Jerzy Górski, najpierw przez wiele lat zmagający się z narkotykami człowiek z ulicy, a później wybitny sportowiec i mistrz świata w triathlonie.
Czytaj także:
Boruc. Facet, który powstaje
„Najlepszy” – historia o woli życia
Film inspirowany jego życiem (pan Jerzy ukończył bieg śmierci oraz ustanowił rekord w triathlonowych mistrzostwach świata, zdobywając tytuł mistrza na dystansie Double Ironman z czasem 24 h:47 min:46 sek.) odnosi się nie tylko do radosnych momentów, ale też opisuje te, kiedy przyszły sportowiec, pozostając w szponach nałogu musiał walczyć o siebie, o każdy nowy dzień. Jak mówi Jakub Gierszał, tytułowy „Najlepszy”: „To historia o woli życia, o chęci do zmiany oraz pokonywaniu przeszkód. Zwłaszcza tych, które stają na drodze człowieka w życiu. Był to dla mnie tak mocny materiał, że nie miałem żadnej wątpliwości co do jego jakości”.
Gierszałowi partnerują: Janusz Gajos – jako Marek Kotański, Magdalena Cielecka – matka, Arkadiusz Jakubik – trener, Anna Próchniak i Kamila Kamińska – jako dziewczyny Jerzego. Równolegle z pojawieniem się filmu na rynek trafia książka Łukasza Grassa, również zatytułowana „Najlepszy”. Autor tak wspomina pracę przy książce: „Dziesiątki, a może setki godzin nagrań, rozmów, podróży, odświeżania znajomości – nawet tak skomplikowanych, jak rozmowa po latach z milicjantem, który w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych zamykał Jurka na dołku za włamania do aptek. Mam świadomość, że nie do wszystkich udało się dotrzeć, z wielu miejsc nie otrzymałem informacji zwrotnej, kilka osób odmówiło komentarza, a w jednym przypadku pojawiło się ostrzeżenie, że może lepiej nie opisywać mrocznych czasów leczenia w szpitalu psychiatrycznym, bo nie wszystko jest udokumentowane”.
Łukasz Palkowski, reżyser puentuje: „Film na pewno pokazuje drzwi, przez które trzeba przejść. Jeden ze sposobów na to. Zresztą, najważniejsze w takiej sytuacji jest uświadomienie sobie, że drzwi te w ogóle istnieją. I dlatego ta historia jest tak inspirująca”. O pracy na planie zdjęciowym i filmowym, motywacjach, z reżyserem Łukaszem Palkowskim rozmawia Jolanta Tokarczyk.
Czytaj także:
Dolina Śmierci na wózku, Pałac Kultury na rękach. Ten sportowiec znów zaskakuje!
Nigdy nie jest za późno!
Jolanta Tokarczyk: Bohater Twojego filmu, Jerzy Górski nie miał łatwego życia. Narkotyki, przemoc, konflikty z prawem. A jednak coś sprawiło, że się nie poddał. Wybawieniem okazał się dla niego sport.
Łukasz Palkowski: Jurek Górski, będąc mocno uzależnionym od twardych narkotyków, od heroiny, zdecydował się zmierzyć ze swoim nałogiem, a później został sportowcem. Zaczął trenować mając 29 lat, a w tym wieku za późno jest już właściwie na każdy sport. Ale jego determinacja doprowadziła go na sam szczyt – został mistrzem świata w podwójnym triathlonie.
Film robiłeś z operatorem Piotrem Sobocińskim Juniorem, a na planie spotkaliście się po raz kolejny. Jak wyglądała ta współpraca z punktu widzenia filmowca?
Pracujemy bardzo instynktownie i z Piotrkiem tworzymy swoiste filmowe małżeństwo, porozumiewamy się monosylabami. Moja rodzina śmiała się nawet, obserwując naszą pracę przy „Bogach” [wcześniejszy film nakręcony wspólnie przez Palkowskiego i Sobocińskiego – przyp. red.], że jesteśmy trochę jak dzieci w piaskownicy, które mają swoje zabawki i się nimi bawią.
Lubię pracować z tymi samymi ludźmi. Często jesteśmy na tym etapie, że możemy się porozumiewać monosylabami, wiemy, czego od siebie oczekujemy. Jeśli nie, pojawia się jakiś rewolucyjny pomysł, mamy wytyczone szlaki, a praca jest wtedy łatwiejsza. Etapy robienia filmu są wtedy oczywiste – najpierw pomysł, potem scenariusz, który na zdjęciach wywracamy do góry nogami, po czym piszemy go od nowa na montażu.
Wiemy jak nakręcić film, jak zmontować sklejki, aby one siedziały, wiemy, jak powinny układać się sceny, ale okazuje się, że musimy się pozbyć na przykład godziny zmontowanego materiału. Nie zdarzyło mi się przy filmach wycinać mniej niż pół godziny, a tutaj padł rekord, ponieważ trzeba było usunąć ponad godzinę zmontowanego materiału. Były to całe wątki postaci i nie ma aktora, którego postaci byśmy nie tknęli w montażu. Pierwsza wersja trwała ponad 2,5 godziny.
Dyscyplina jest więc niezbędna, a moment, kiedy musisz pozbyć się fragmentów, które naprawdę pokochałeś jest bardzo trudny. To największe wyzwanie w montażu, dlatego zrobienie filmu od nowa jest dla mnie oczywiste za każdym razem, kiedy przychodzę do montażowni. Proces twórczy trwa do końca, a montaż jest jednym z jego najważniejszych elementów.
Czytaj także:
3 powody, dla których warto biegać w górach
Żeby widz patrzył w górę
Bohater Twojego filmu ma swoje alter ego – groźne, zaborcze. W filmie wykorzystano efekty specjalne, by pokazać postać, która jest „drugim ja” bohatera. Jak powstawały efekty w lustrze?
Opowiadamy tam wątek oddzielnej postaci, która przewija się właściwie przez cały film. Robimy to różnymi metodami: montażową, CGI i tym podobne. W zależności od sceny sięgamy po różne możliwości, ale nie zawsze realizacja wymagała wyszukanych efektów specjalnych. Czasami po prostu nagrywaliśmy dialog dwóch postaci na kontrplanach, a reszta jest już zasługą montażu.
Atmosferę filmu buduje obraz i dźwięk, dialogi i muzyka. W Twoich filmach zazwyczaj nietypowa, nieoczywista, której widz się nie spodziewa. Podobnie było i tym razem, kiedy sięgnąłeś po klasykę rocka. Co z dźwiękowego punktu widzenia było dla Ciebie najistotniejsze?
Wszystkie elementy horroru, jakie starałem się wszczepić w ten film wymagały zaprojektowania, zbudowania dźwięku ze specjalnych elementów nazywanych sound designem. Mam proste zasady – i jest to odwołanie do kina amerykańskiego. O filmach polskich mówi się anegdotycznie, że do polskich filmów potrzebne są polskie napisy, bo nie da się zrozumieć dialogów, natomiast amerykańskie filmy – niezależnie od tego, w jakim kinie je oglądasz – czy to będzie Multiplex czy małe kino studyjne – usłyszysz zawsze to samo.
W jednym z wywiadów wspominałeś, że chciałbyś, aby widz po obejrzeniu Twojego filmu wyszedł z kina zadowolony, w poczuciu, że jest lepszy, radośniejszy… Podtrzymujesz te słowa?
Zdecydowanie. Kiedy zaczynam robić swoją filmową historię, wciąż chodzi mi o to samo… Aby widz, wychodząc z kina patrzył w górę, a nie na swoje buty (śmiech).