Jeśli już mam wybierać mówienie o śmierci nie wprost, wolę pytanie: “Mów, co czynisz w tej godzinie, Kiedy dusza moja ginie? Czy łzę ronisz potajemną, Czy też giniesz razem ze mną?” A eufemizmom dziękuję. Naprawdę nie potrzebuję zapewnienia, że moi ulubieni zmarli muzycy “grają w niebiańskiej orkiestrze.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Śmierć – słowo, które nie przechodzi przez gardło
Księgarnia. Jeden z wielu punktów popularnej sieci. Na wprost wejścia eksponowane miejsce: bestsellery. Być może to z racji listopadowych świąt, które zmuszają nas do refleksji o życiu i śmierci, odnajduję tam cztery (!) różne tytuły odnoszące się do spraw ostatecznych, życia po życiu.
Wszystkie z anglosaskiego kręgu kulturowego. Jeśli polegać na ofercie rynku wydawniczego, pojęcie o tym, co z nami się stanie, kiedy umrzemy, najczęściej definiują wizje będące efektem… przeżycia śmierci klinicznej. „Tam i z powrotem”, „Ziemska wędrówka – i co dalej?”, „Otwórz te drzwi” – wydawać by się mogło, że lista takich sformułowań jest jednak dość ograniczona. Lecz nie. Jakby słowo „śmierć” nie chciało nam przejść przez gardło.
Eufemizm – nasza specjalność
Kiedy już rozmawiamy o śmierci, można odnieść wrażenie, że naszą specjalnością stały się eufemizmy. Babcia odeszła. Kuzynki nie ma już z nami. Piotr jest w lepszym świecie. Czy to jakaś nowomowa, czy ta wszechobecna dyktatura sukcesu i młodości wywołuje panikę i przerażenie na dźwięk słowa “śmierć”? Szczerze powiedziawszy, pomimo ogromnego oswojenia nas z nieuchronnością takiej kolei rzeczy, umieranie Jana Pawła II też dołożyło do tego worka. “Odejście do Domu Ojca” odmieniane jest przez wszystkie przypadki i wydrukowane zostało już chyba każdą możliwą czcionką w prasie wszelkiego kalibru.
Czytaj także:
Czy i jak rozmawiać z dzieckiem o śmierci?
W porządku, próbujemy jakoś odnaleźć się wobec momentu śmierci, zwłaszcza naszych bliskich. Z drugiej strony, jako istoty myślące, lubimy racjonalne argumenty, zwłaszcza jeśli otrzymujemy je w formie wspartych naukową terminologią opowieści. Tylko dlaczego historie o wyprawach przez tunele i jaskinie do miejsca, o którym – w najlepszym razie – autorzy piszą “fantastyczne, niezwykłe, zapierające dech w piersiach” i dokładają stosowną liczbę wykrzykników na podkreślenie skali swoich przeżyć mają służyć za papierek lakmusowy, być potwierdzeniem, czy wręcz uwiarygodnieniem katechizmowego „wierzę w żywot wieczny”?
O, raju!
Nie neguję wagi opisywanych doświaczeń, nie czuję się uprawniona, by osądzać i krytykować czyjeś przeżycia, emocje, uczucia. Tyle tylko, że mocno wierzę, że wypływa z nas to, czym na co dzień sami się karmimy. Pewnie więc nie ma co oczekiwać opisu nieba na miarę Miltonowego Raju czy Gustawowego wołania u Mickiewicza, skoro “nasze” niebo definiują aniołki Victoria’s Secret i komedie z Kate Hudson czy inną Reese Witherspoon?
Jeszcze pal licho!, jeśli nasze wyobrażenia opieramy na “Między piekłem a niebem” z cudną rolą Robina Williamsa czy “Mieście aniołów” z Nicolasem Cage’em (choć podkreślę: to po prostu wzruszające filmy). Oczywiście, że się czepiam. W końcu to tylko język. Nieważne, czy leśmianowski czy disneyowski. Przecież “ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało”, więc każdy z opisów swoje ułomności ma. Ale – jeśli mam wybierać – wolę spytać “Mów, co czynisz w tej godzinie, Kiedy dusza moja ginie? Czy łzę ronisz potajemną, Czy też giniesz razem ze mną?” A eufemizmom dziękuję. Naprawdę nie potrzebuję zapewnienia, że moi ulubieni zmarli muzycy “grają w niebiańskiej orkiestrze”.
Wziąć niebieską pastylkę?
O co więc chodzi z tym zaczytywaniem się w anielsko-niebieskich świadectwach? Czy przypadkiem nie o efekt “szklanka wody zamiast?” Tak okrutnie chcemy choćby cienia potwierdzenia, że nie ma się o co martwić, że rzeczy ostateczne i nieuchronne są mimo wszystko przyjemne, że zadowalamy się jakimś erzacem. Taką niebieską pastylką.
Bo w przypadku tych książek z niebieską okładką, chmurami, złotymi czcionkami jakoś nie kupuję argumentu, że stawką jest mój rozwój duchowy. Nie wtedy, kiedy ktoś chce mnie nakarmić historiami o niebie, które odpowiadają opisowi wyjazdu na wakacje do Polinezji czy innej Antigui i Barbudy.
I jeszcze prośba do księgarzy, jeśli można. Nie stawiajcie tej “niebiańskiej literatury” na półkach z napisem “religia, duchowość”. Trochę to tak, jakby w perfumerii umieścić odświeżacze do toalet.
Czytaj także:
Zanussi: Świętość jest realna, każdy z nas jest do niej powołany [wywiad]