Przez blisko rok nie mieliśmy pasterza. Ingres abp. Grzegorza Rysia w Łodzi pokazał bardzo mocno, jak przepełniony tęsknotą Kościół wiernych potrafi się cieszyć niczym dziecko witające swego tatę.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Tłumy na ingresie abp. Rysia
Liczba osób, które witały abp. Rysia w Łodzi zaskoczyła nie tylko jego samego, ale także wszystkich, którzy przyszli do łódzkiej katedry. Przyjechałem tam nieco wcześniej, by znaleźć sobie jakieś chociażby stojące miejsce. Gdy na dwadzieścia minut przed rozpoczęciem mszy świętej wchodziłem do kościoła, natknąłem się na mur, mur z ludzi. Było ich tak dużo, że nie dało się przejść do ołtarza.
Później tłum jeszcze zgęstniał. Ludzie powoli zaczęli rezygnować z udziału w ingresie. Część z nich źle się poczuła. Na początku liczne osoby dość niechętnie się przesuwały. Marudzili „niech się pan odsunie, niech pani stanie obok”. Z czasem jednak z uśmiechem na twarzy zaczęli wypuszczać tych, którym było słabo. W tym momencie nieco odetchnąłem. Obawiałem się, że już na ingresie zapomnieliśmy, że nowy biskup w Łodzi to właśnie ten, który bardzo mocno uczy o miłosierdziu, nie w teorii, ale w praktyce.
Czytaj także:
Kościół, który wybiera ostatnie miejsce. Abp Ryś rozpoczyna służbę w Łodzi
Słuchać Ducha Świętego
Sam ingres był zdarzeniem niesamowitym dla nas wszystkich. Dziesiątki biskupów, setki księży, mnóstwo różnych ważnych osób. Pełno wiernych. Podobno tak dużo ludzi w łódzkiej katedrze było ostatnio trzydzieści lat temu, gdy inny mężczyzna z Krakowa przybył z pielgrzymką do Łodzi. Nazywał się Jan Paweł II. Zaskakiwał wszystkich. Potrafił nagle spotkać się z włókniarkami w fabryce.
Biskup Ryś też nas zaskoczył i w zasadzie nie było to dla nas nic dziwnego. W trakcie kazania zaczął, jak ma w zwyczaju, analizować treść Ewangelii. Zastanawiał się, co to znaczy „pierwsze i ostatnie miejsce”. W pewnym jednak momencie odniósł się do patrona dnia, do św. Karola Boromeusza. Niby to naturalne. Tylko, że on zaczął mówić o nim wpierw z perspektywy jego błyskawicznych nominacji: był opatem, kardynałem, metropolitą. Dopiero, gdy został biskupem, przeżył nawrócenie.
Bohater dnia mówił o tym jak o wymuszonym awansie, jak o sytuacji, w której nikt nie słuchał Ducha Świętego. Ta historia bardzo mnie zaskoczyła właśnie w ustach abp. Rysia przeżywającego własny ingres. Dlaczego? Dlatego, że on ma ogromną świadomość tego, iż został nominowany na arcybiskupa nie z racji swoich tytułów naukowych lub sympatii, ale dlatego że Bóg tak chciał.
Rok bez pasterza
Ingres był wyjątkowym wydarzeniem dla Łodzian. Przez blisko rok nie mieliśmy pasterza. Już w momencie, w którym papież Franciszek ogłosił, że abp Marek Jędraszewski udaje się do Krakowa, wielu mówiło, że liczą na rewanż. Oczekiwano wręcz, że to właśnie biskup Ryś zostanie naszym nowym pasterzem. Niesamowite było to, gdy okazało się, że tak właśnie się stało.
Wielu zastanawia się teraz, jaki Kościół w Łodzi będzie za „panowania” nowego pasterza. Co ksiądz biskup Grzegorz zmieni? Jak zmienią się relacje z wiernymi? Czy księża będą inaczej działać, czy mniej będzie rozwodów, czy ludzie wrócą do kościołów?
Przyznam szczerze, że takie pytania coraz bardziej mnie irytują. Zadają je ludzie, którzy ewidentnie nie znają tej wspólnoty. Czasem wydaje się, że Kościół w tej centralnej diecezji w Polsce to taka trochę „stara panna na wydaniu”, która nareszcie wzbudziła zainteresowanie. Nie jest to prawdą. Rację ma natomiast nasz nowy biskup, który mówi, że jego przybycie tutaj to niezwykłe spotkanie, nad którym króluje Bóg. I to jest bardzo konkretny fakt.
Czytaj także:
„Dopiero wtedy zaczniesz się naprawdę modlić”. Abp Ryś zdradził „sekret” dobrej modlitwy
Człowiek, który nazywany jest biskupem jedności trafia do miejsca, które charakteryzowało przez dziesięciolecia współistnienie czterech kultur: Żydów, prawosławnych, ewangelików oraz katolików. Przed wojną to oni udzielali sobie wzajemnej pomocy, o czym przypomniał w trakcie powitania bp Marek Marczak.
Kościół w Łodzi jest Kościołem być może dla wielu ubogim: nie ma tak wielu świętych, jak chociażby metropolia krakowska. Ale to właśnie u nas pierwsze słowa usłyszała od swojego mistrza sekretarka Bożego Miłosierdzia, św. Faustyna.
Już nie jesteśmy sierotami
Od kilkunastu dni obserwowałem przygotowania dotyczące tego wyjątkowego dnia. Pojawiły się wydarzenia w internecie, znajomi przyjeżdżali na ingres z odległych miast, cały czas duchowo złączeni ze swoim miastem.
Teraz jej przewodnikiem został człowiek, który – jak słusznie powiedział abp Stanisław Gądecki – jest przykładem postaci, która nawiązuje dialog z każdym. W Łodzi dużo jest ludzi, którzy nie chcą wejść do Kościoła. Jest mnóstwo takich, którzy pozornie do niego przychodzą, ale gdzieś z tyłu esemesują z kolegami. Pełno jest tych, którzy po sakramencie bierzmowania mówią księżom „do widzenia”. Sporo jest również małżeństw, które ostatni raz widzą kapłana z Eucharystią w dniu swojego ślubu.
Ale łódzki Kościół to także studenci, którzy z ostatniego piątku na sobotę modlili się za nowego biskupa całą noc. To tu ksiądz Michał Misiak regularnie chodzi w sutannie do naprawdę niefajnych dzielnic naszego miasta i spowiada w bramach tych, którzy od dziesiątków lat nie mówili Bogu „Przepraszam”. Mamy coraz liczniejsze wspólnoty neokatechumenalne, małżeństwa z Domowego Kościoła i młodzież z Oazy. Mamy też nowego biskupa i już nie jesteśmy sierotami.
Czytaj także:
O kobietach, wiedźmach i Maryi, która mówiła „tak”, ale zadawała mądre pytania. Rozmowa z abp. Rysiem