Zwykle, kiedy mówimy o odwracaniu kota ogonem, zarzucamy komuś manipulację. Denerwuje nas, kiedy zmiana perspektywy powoduje – w naszym odbiorze – przeinaczenie intencji. A co, jeżeli takie podejście uwypukli znaczenie? Zmusi do zmierzenia się z czymś, nad czym dawno przeszliśmy do porządku dziennego?
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Słowa, słowa, słowa, słowa
Przyznam się od razu: znajduję (masochistyczną być może) przyjemność w obcowaniu ze słowami, które zapadają we mnie i ciążą jak kamienie. Może chodzi o jakieś kanciaste i bez ogródek podejście do tematu? Może o poruszenie czegoś, co wydawało się pewnikiem? Ot, choćby tej myśli, że bez niej „stałbym się jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący”, że „byłbym niczym”.
Przywykliśmy do melodii tych wersów tak bardzo, że słysząc początek hymnu o miłości podczas liturgii, niejednokrotnie wyłączymy uwagę, bo przecież wiemy, co jest dalej. Tak samo powtarzamy, wyuczeni od czasów przygotowania do I Komunii Św., że najważniejsze z przykazań to przykazanie miłości, nawet przywołamy ks. Twardowskiego z jego “i to wszystko psu na budę bez miłości”.
I co? Często – i pstro! Pokiwamy głową, przytakniemy i… żyjemy dalej. Z niekochaniem za pan brat. Z brakiem cierpliwości, gniewem, brakiem nadziei, zaufania – również do siebie, poczuciem winy… A miłość? Tak, tak, jest najważniejsza, tylko… przecież to och i ach, uniesienia, motyle w brzuchu, szaleństwo, przygoda. A tak na co dzień, uwięzieni w romantycznym pojmowaniu kochania (literatura, nawet ta wielka, ma tu także za co bić się w piersi), zadowalamy się życiem w wersji od obowiązku do obowiązku, “zaliczaniem” kolejnych, potrzebnych przecież i logicznie po sobie następujących etapów.
Czytaj także:
Katarzyna Grochola: Jesteśmy po to, żeby się nauczyć kochać [wywiad do oglądania i czytania]
Przed lustrem – co nas złości w innych?
I co się dzieje, gdy usłyszysz coś, co tak dobrze znasz, powiedziane zupełnie innymi słowami? Co więcej: od kogoś, kogo w życiu nie podejrzewałbyś o takie refleksje. Co gorsza: od kogoś z kompletnie odmiennym od twojego światopoglądem, oceną zdarzeń. Zbuntujesz się? Pewnie.
Przecież – jakim prawem, kto przyznał legitymację do zakłócania mojego spokoju? Nawet zarzucisz manipulację, odwracanie kota ogonem. A jeśli taka zmiana perspektywy uwypukli znaczenie, zmusi do zmierzenia się z czymś, nad czym dawno przeszliśmy do porządku dziennego? Psychologia, według jungowskiej zasady lustra, twierdzi, że najbardziej złoszczą i irytują nas u innych te sprawy, obszary, które w nas samych nie są poukładane, które leżą w strefie cienia.
Czy to moje niedostatki miłości powodują, że pierwsza reakcja na słowa przeczytane w wywiadzie z 1989 roku dla “The Paris Review” wywołują we mnie zdumienie i gniew? Bohaterem jest Max Frisch, szwajcarski pisarz i dramaturg, odcinający się od chrześcijańskiej koncepcji grzechu, zwłaszcza grzechu pierworodnego, zżymający się wręcz na pojmowanie życia jako czasu przygotowania do „egzaminu” podczas sądu ostatecznego. Znajduję u niego myśl, która prostuje mnie w fotelu podczas czytania. “Dla mnie grzech to brak umiejętności kochania. Skoro nie jestem w stanie nikogo kochać, nawet siebie, mojego psa, matki czy pani, to ta nieumiejętność kochania byłaby grzechem. Być może nie «grzechem», ale «katastrofą».
Czytaj także:
Jak sobie radzić z toksycznymi ludźmi – przykład św. Tereski
Dlatego najcięższe oskarżenie, jakie potrafię sobie wyobrazić, zawarłem w Tryptyku – kiedy ktoś powie ci, że jesteś niezdolny do miłości. Jesteś kłamcą, okrutnikiem, jesteś zaborczy – to wszystko drobiazgi. Nieumiejętność kochania oznacza dla mnie, że nie powinno się istnieć”.
Jakbym kamień jadła
Coś we Frischowym postawieniu sprawy powoduje, że wracam do powyższego akapitu co i raz. Analizuję, przyglądam się z różnych stron, porównuję z tym, co znam tak dobrze. A na koniec – moszczę wygodniejsze miejsce temu kamieniowi, którym się tak zadławiłam.
To, co można zrobić z kamieniem, to wykorzystać go jako materiał wzmacniający całą strukturę. Bo czy, w gruncie rzeczy, Max Frisch nie mówi w ten przewrotny i prowokacyjny sposób, że “z nich zaś największa jest miłość”?
Po więcej takich zaskoczeń odsyłam do wydanej przez Książkowe Klimaty “Sztuki powieści” – antologii wywiadów z najlepszego bodaj kwartalnika literackiego “The Paris Review”. W pierwszym tomie m.in. Houellebecq, Hemingway, Cortázar, Faulkner, Frisch. Literacki Olimp drugiej połowy XX w.