W walce o życie nienarodzonych dzieci jest agresja, jest przeciwnik, z którym trzeba wygrać. Natomiast w chronieniu, w pozytywnym byciu pro-life, jest troska i człowiek, którego trzeba uratować.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Zanim wyjaśnię tytułową odpowiedź, zapraszam Cię do niedawnej przeszłości i moich dwóch podróży samochodowych. Zobaczysz to, co ja i sam zdecydujesz, czy moje wnioski mają jakiś sens. A jestem bardzo ciekawa Twojego zdania, więc na końcu podziel się nim w komentarzu, proszę!
Pro-life w Ameryce
Wyobraź sobie, że jesteś w USA, siedzimy pod jednym dachem samochodu. W tle piszczą dzieci (moje), leci o. Szustak, czuć aromat litrowej kawy, za oknem rozpościera się ogromna przestrzeń. I tak przez kilkaset kilometrów. Siłą rzeczy zaczynamy zwracać uwagę na szczegóły, takie jak wyrastające spod ziemi ogromne billboardy albo pickupy i tiry jadące na bocznym pasie.
Im bardziej w dół, im dalej od metropolii, tym częściej mijamy ludzi z wyznaniem wiary na blachach. Tablice rejestracyjne z Golgotą i z trzema krzyżami albo naklejki samochodowe z Psalmem 91; albo ciężarówki z wymalowaną na przyczepie twarzą Jezusa; albo pytanie „ja się już dzisiaj modliłem, a ty?”; albo całe mnóstwo innych gadżetów samochodowych, które manifestują przekonania i wiarę ich właścicieli. Zaskakuje ich wielość i różnorodność. W sercu robi się przyjemnie. Jedziemy dalej.
Czytaj także:
Czy faktycznie jesteśmy pro-life? Czasem mam wątpliwości
Czytamy przydrożne reklamy. Można podzielić je na trzy grupy. Pierwsza, dotyczy jedzenia. Druga, adwokatów i pomocy prawnej. A trzecia, życia. To całkiem zgrabne podsumowanie Stanów, które przemierzamy i tego czym żyją tutejsi ludzie. Czy już zacząłeś się zastanawiać jak może wyglądać „reklama życia” i o co w ogóle chodzi?
Walka czy ochrona nienarodzonych dzieci?
Długo będę pamiętać miejski pasaż i to, co zobaczyłam pomiędzy jednym a drugim sklepem, czyli oddział PlanParenthood (organizacja proaborcyjna). Po prostu tam sobie był. A za wielką szklaną ścianą siedziała jakaś pani, po prostu. I jakiś człowiek, tak po prostu, wchodził do środka. I ludzie, tak po prostu, mijali to miejsce. I tak po prostu mnie uderzyło, że oto jestem w kraju z naprawdę dużym problemem. Aborcja jest legalna i ma się nieźle. A że możesz ją zrobić, przypomni ci uśmiechnięta pani zza biurka, jeśli tylko otworzysz drzwi. I od razu czuć słodko-gorzki smak ichniejszej codzienności.
To jeszcze raz: o jakiej „reklamie życia” mówię? W tej aborcyjnej atmosferze wolności, prężnie działają organizacje, które wysyłają kobietom bardzo czytelny sygnał: nie chcemy walczyć, chcemy ochronić ciebie i twoje nienarodzone dziecko! Wyobraź sobie, że jedziesz przez siedemnaście (!) Stanów (to tak jakby Europa), a za oknem widzisz prolife’owe billboardy z wyłącznie pozytywnym przekazem, dające nadzieję, za każdym razem z konkretem, czyli z ofertą pomocy! Bo ci, którzy je tworzą i opłacają, doskonale wiedzą, że kobiety mają serca, tylko czasami są ogromnie pogubione i samotne.
Czytaj także:
Dlaczego opieka nad uchodźcami to kwestia pro-life
Bo wiedzą, że w walce jest agresja, jest przeciwnik, z którym trzeba wygrać. Natomiast w chronieniu jest troska i człowiek, którego trzeba uratować.
Bo wiedzą, że być może to właśnie na tej jednej drodze, zmieni się jedna decyzja i całe życie dwóch osób.
Pro-life po polsku – aborcja na billboardzie
Uprzedzam, to będzie bardzo krótka podróż. Zwykle do domu jadę 30 minut samochodem, do godziny autobusem. Jest jedna trasa. I oto kilka dni temu, na tej właśnie najbardziej ruchliwej warszawskiej drodze, prolajferzy postanowili zawiesić billboard z rozszarpanym ciałkiem dziecka. Nie wiem, do kogo adresowany jest ten krwawy obraz? Ale czuję bardzo wyraźnie, że jest bardziej wstrząsaniem, ściskaniem żołądka, wdrukowywaniem bez pytania i na oślep (komukolwiek) obrazów traumatycznych, że jest bardziej walką, niż chronieniem.
Chrześcijańskie globalne ocieplenie
Jesteśmy wyposażeni w coś boskiego, czyli w zdolność kochania! Czas tę miłość uskutecznić! Schować miecze. Zakończyć grę pod tytułem „kto da więcej?”. Wyjść z pola ideologicznej wojny. I zacząć chronić. Chronić nadzieję, której nie może zabraknąć, szczególnie kobiecie noszącej pod sercem nowe życie.
Mam marzenie
Siedzimy w tym samochodzie, świadomi ogromu zła, jakie panoszy się po świecie, ale z każdym kolejnym kilometrem rośnie w nas przekonanie, że przecież znamy zakończenie. Bóg zaspoilerował swój plan. Dobro zwycięży. A czasem tym dobrem właśnie, jest numer telefonu na billboardzie, z końcówką „LOVE”.
Czytaj także:
Pro-life po polsku. Od małych stópek po okna życia