Może Drogi Czytelniku zastanawiasz się nad sensownością takiej relacji, może już w niej jesteś, ale masz tego dość? Czy bycie razem na odległość w ogóle ma sens?
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Miłość na odległość – czy to oksymoron?
Straty
Pierwsze dwa lata naszej relacji spędziliśmy oddaleni od siebie o około 200 km. Było trudno. Było tęskno. Prawdę mówiąc, kilkakrotnie zastanawiałam się, czy nie lepiej byłoby zakończyć tę znajomość.
To kosztuje – czas, energię, a także dosłownie, kosztują bilety na pociąg i rachunki telefoniczne! Nie ma częstych randek, nie poznajemy za dobrze swoich rodziców czy przyjaciół, nie cieszymy się bliskością fizyczną. Trud takiej relacji jest dość oczywisty, tęsknota męcząca, mogłabym wymieniać wiele innych minusów, ale… Szczerze mówiąc, twierdzę, że owszem, to ma sens.
Czytaj także:
14 etapów małżeństwa, na które warto cierpliwie czekać
Zyski
Z wszystkich tych niedogodności można wyjść obronną ręką. Randek może nie ma wiele, ale za to jakie! W związku z tym, że spotkania planowaliśmy z wyprzedzeniem, zawsze staraliśmy się wykorzystać wspólny czas atrakcyjnie i „na maksa”.
Rozłąka w ogóle sprawia, że ten czas, który mamy razem, jest jakby bardziej odświętny, celebrowany. Zdecydowanie bardziej go doceniamy, dzięki czemu zyskuje dodatkowy smaczek, radość wyczekanej nagrody.
Brak bliskości fizycznej na co dzień (szczególnie w okresie zakochania, gdy jest ona tak ważna) staraliśmy się zastąpić bliskością duchową i emocjonalną. Wiele tematów poruszyliśmy podczas kilkugodzinnych telefonicznych rozmów, czasem trwających do samego rana. Skupiliśmy się na budowaniu więzi i poznawaniu siebie tak, jak mogliśmy – dużo dowiadując się o sobie dzięki pisaniu długich maili, czy też bardziej romantycznych tradycyjnych listów.
Taka forma komunikacji pomaga wyrazić siebie w sposób zupełnie wyjątkowy, pomaga ponazywać i uporządkować swoje myśli, czasem nawet teraz po nią sięgamy. Kolejną zaletą było to, że prześcigaliśmy się w kreatywnych prezentach. Staraliśmy się sprawiać sobie niespodzianki, które przypominałyby nam o sobie na co dzień, na przykład kalendarz z osobistym wpisem czy ciekawym cytatem praktycznie na każdy dzień w roku! Poza tym, czas między kolejnymi spotkaniami inwestowaliśmy w relacje z przyjaciółmi i znajomymi, a także na zajęcia dodatkowe, czyli swój własny rozwój. Będąc w związku, korzystaliśmy więc z dobrze pojętej wolności.
Czytaj także:
Piszemy do siebie listy. Nie tylko miłosne!
Perspektywa
Tak minęły dwa lata, po których w końcu się przeprowadziłam. Nasza relacja się zmieniła, ewoluowała, nie zmieniło się jednak to, że chcemy być razem.
Nadszedł więc czas narzeczeństwa i małżeństwa. Z tej perspektywy widzę, że wyszliśmy obronną ręką z próby, jaką niewątpliwie jest rozłąka. Jeśli więc wahasz się, czy warto ciągnąć taką relację – to dobrze, warto się nad tym zastanowić.
Mój znajomy wielokrotnie jechał do swej lubej „po raz ostatni”, a jednak spotkanie z nią zmieniało zamiar rozstania (niedługo będzie świętował 15. rocznicę ślubu). Uważam, że miłość na odległość ma sens, ale…
Jest kilka ale. Prawdziwą weryfikacją jest rzeczywiste spotkanie. Ważna jest trzeźwa analiza: jak przeżywamy taką relację? Czy nie jest ona nie tylko na odległość, ale po prostu wirtualna? I co najważniejsze, czy ostatecznie dążymy do tego, żeby po pewnym czasie (indywidualnie dobranym) zamieszkać w jednym mieście? Czy jesteśmy w stanie znieść rozłąkę, bo rzeczywiście warto czekać? Czy łączy nas miłość?
Jeśli tak, pocieszeniem i dobrym podsumowaniem będzie cytat z pewnej książki:
Rozłąka jest dla miłości tym, czym wiatr dla ognia – małą gasi, a wielką roznieca. (Richard Paul Evans)