Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Do końca życia będę wdzięczna dr Annie Prokop-Staszeckiej, lekarce i dyrektorce Szpitala Jana Pawła II w Krakowie. Przyjechałam z tatą. Popatrzyła na mnie ciepło, chociaż trochę jakby w biegu, miała odprawę i powiedziała cicho: – Jest fatalnie. – Wiem – odpowiedziałam. Ale naprawdę chyba nie wiedziałam. Przeczytałam wynik badania. Rozumiałam teoretycznie każde słowo: guz naciekowy na płucu, ale przecież tata był zawsze. Na każde moje skinienie.
Potem jeszcze powiedziała: – Niech pani siedzi jak najwięcej przy ojcu. Nie wiem, czy zrozumiałam, co dokładnie miała na myśli, ale posłuchałam. Siedziałam przy jego łóżku. Pracowałam. Nowoczesność ma dobre strony, laptopy są coraz mniejsze, a internet może być prawie zawsze w zasięgu.
Nie przegap międzynarodowej mszy świętej za Twoich bliskich zmarłych. Aleteia złoży Twoje intencje za zmarłych na ołtarzu – za darmo.
Między światami…
Trochę rozmawialiśmy – takie niezobowiązujące, codzienne, mało ważne sprawy. Trochę milczeliśmy. Czasami mówił: – Idź już. Co tu będziesz siedziała. Żartował, że szpital każe mi płacić myto… Potem mówił coraz mniej. Chwilami był jakby między dwoma światami. Ten, do którego nie miałam dostępu, zagarniał go coraz bardziej. Nawet się chyba nie bronił.
Nie wiem, skąd wziął się mój spokój. Wiedziałam, że odchodzi. Nie przypuszczałam jednak, że był na tej drodze tak daleko.
Dlatego jego odejście mnie zaskoczyło. Teoretycznie wiedziałam, widziałam… Tuż obok na Błoniach papież Franciszek prowadził drogę krzyżową dla młodych. Przez otwarte okno słyszałam modlitwy. Pieśni i słowa wypowiadane w różnych językach. Właśnie zaczynała się XII stacja.
Siedziałam przy nim. Pracowałam. Jak zwykle. Może nie trzeba było wysyłać tego ostatniego maila. A może właśnie trzeba było, bo życie toczy się nadal, a śmierć to naturalny koniec i początek, chociaż nie zawsze chcemy się do tego przyznać. Dlatego gdy przychodzi, czujemy się zagubieni.
Masz wybór. To twoje życie
Czy mogłam zrobić więcej, powiedzieć więcej, być więcej? Nie wiem. Zrobiłam, co czułam, że powinnam. On też. Pożegnał się, pozałatwiał sprawy. Czekał. Spokojnie. Czy to znaczy, że niczego nie żałował?
Nie zapytałam. I już nigdy nie poznam odpowiedzi. Chociaż ważniejsza powinna być dziś chyba dla mnie odpowiedź na pytanie: czy ja nie żałuję.
Bronnie Ware w przejmującej książce Czego najbardziej żałują umierający pisze:
Życie w zgodzie ze sobą
Bronnie Ware dziś jest autorką czytanych na całym świecie książek, piosenkarką i kompozytorką. Prowadzi poczytnego bloga. Rzuciła porządną pracę w banku, bo czuła, że musi odmienić swoje życie. I odmieniła, choć nie było łatwo. Nie miała z czego żyć. Ale wierzyła, że gdy stawi czoła swoim lękom, spadnie na cztery łapy. Choć te próby wiary, jak przyznaje, były coraz trudniejsze. Ale dzięki nim stawała się mądrzejsza i coraz bardziej wierzyła w siebie:
Przez osiem lat zajmowała się opieką paliatywną. Intensywny, trudny momentami czas, który wiele jej dał. Dzięki swoim podopiecznym, jak mówi, znalazła spokój i sens życia. Rozmowy z umierającymi nauczyły ją odwagi, by żyć w zgodzie ze sobą. Bo to od naszych wyborów zależy, czy odejdziemy szczęśliwi i spełnieni.
Pięć rzeczy, których żałujemy przed śmiercią
Bronnie Ware dziś potrafi rozpoznać nadchodzącą śmierć. Ale nie to jest ważne. Ważne jest, że podejmuje zupełnie inne wybory niż jeszcze 15-20 lat temu.
Najpierw napisała artykuł na swoim blogu „Pięć rzeczy, których ludzie żałują przed śmiercią”. W ciągu kilku miesięcy miał ponad milion czytelników. Dlatego postanowiła napisać bardzo osobistą książkę.
Zapytana przez Agnieszkę Jucewicz, czy gdyby dziś dostała informację, że zostało jej tylko kilka miesięcy życia, żałowałaby czegoś. W wywiadzie dla „Wysokich Obcasów” mówiła: – Niczego. Dziś żyję tak, jak zawsze chciałam. Wiem, co jest dla mnie ważne. Przestałam zabiegać o uznanie. Ale nie zawsze tak było. Tej odwagi, żeby żyć w zgodzie ze sobą, nauczyli mnie umierający pacjenci, którymi zajmowałam się przez osiem lat. Ruth, Grace, John, Charlie. I wielu innych.
Ci, którzy żałowali i nie mieli już czasu, by cokolwiek zmienić.