Ze strachu, z wygodnictwa, z lenistwa, z niewiary, z niemiłości odmawiamy sobie największego szczęścia – Jego samego. Czyżby wstyd był ważniejszy od miłości?
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Nawet po 20 latach doskonale pamiętam słowa matematyczki z ostatnich klas podstawówki, która oburzona pytaniem mojego kolegi o jej stosunek do Boga, nerwowo rzuciła: „Wiara jest rzeczą prywatną!”. Być może ciekawość kilkunastoletniego chłopca była nie na miejscu, jednak powyższa odpowiedź, bądź co bądź naszego na tamten czas autorytetu, mogła spowodować poważne skutki w życiu duchowym nieco bardziej wrażliwych osób.
Czytaj także:
Początek Wieczności: Dla nas źródłem radości jest miłość! [wywiad]
W moim życiu ta odpowiedź wracała nad wyraz często. Zawsze wtedy, gdy wątpiłem, że moje przyznanie się do Chrystusa ma jakieś znaczenie. Dziś wiem doskonale, że być uczniem nie jest sprawą prywatną, bo gdyby „moi prywatni” apostołowie siedzieli wygodnie w swoich wieczernikach, nigdy nie poznałbym osobowego Boga. Niestety, nadal zbyt często nie potrafię wznieść mojego pałającego pragnieniem ewangelizacji serca nad lęk przed okolicznościami, które mogą mnie spotkać. Ze wstydem na czele.
Wstydliwa relacja
Pamiętasz ten moment, kiedy mama odprowadzała Cię do szkoły i chciała, jak to mama, pocałować Cię na pożegnanie, a Ty… uciekłeś z policzkiem, krzycząc z wyrzutem: „Maamooo!”. Albo wtedy, kiedy przekonywałaś rodziców, że musisz iść na tą jedną jedyną imprezę, wymyślając z przyjaciółkami różne powody, byleby nie zdradzić, że chodzi tylko i wyłącznie o pewnego chłopaka, który też tam będzie.
Czytaj także:
Czy katolicy potrzebują ewangelizacji? Rozmowa z Marcinem Zielińskim
Do takiej „wstydliwej”, miłosnej relacji Jezus zaprasza nas każdego dnia. Problem w tym, że jak tylko mówi: „Marcin, idź i głoś!”, ja niemalże z automatu odpowiadam: „Panie Jezu, proszę, zrozum, ja mam żonę i dziecko. Muszę zarabiać. Nie mogę rozgłaszać na dachach. Tak w ogóle, co to kogo obchodzi, że ja Cię kocham? Czy nasza relacja nie jest najintymniejsza i nie powinna zostać tylko między nami?”. Ze strachu, z wygodnictwa, z lenistwa, z niewiary, z niemiłości odmawiamy sobie największego szczęścia – Jego samego. Czyżby wstyd był ważniejszy od miłości?
Nie mów jak ksiądz!
W tym kontekście bardzo zasmuca mnie słyszane od czasu do czasu stwierdzenie: „Nie mów jak ksiądz”. Ta myśl pokazuje, że w świadomości większości „ochrzczonych”, nawet bardzo często korzystających z różnorodnych propozycji Kościoła, funkcjonuje zerojedynkowe postrzeganie dorosłego, zdrowego mężczyzny.
Albo ksiądz, albo nie masz prawa się wypowiadać i, co więcej, robić rzeczy, które „przynależą” duchowieństwu. To oczywiście jest często tylko jedna z wielu wymówek, by się nie nawrócić, ale mam wrażenie, że zbyt łatwo używana.
Czytaj także:
Najważniejszy wybór mężczyzny
Jan Paweł II, powołując się na Redemptoris Missio, pisał kiedyś do młodych (dzisiaj mają 26 lat więcej!): „Nie lękajcie się zaproponować Chrystusa temu, kto Go jeszcze nie zna. Chrystus jest najbardziej wyczerpującą odpowiedzią na wszystkie pytania dotyczące człowieka i jego losu. Bez Chrystusa bowiem człowiek pozostaje nierozwiązaną zagadką. Przeto miejcie odwagę proponować Chrystusa! Oczywiście, należy to czynić z zachowaniem należnego szacunku dla wolności sumienia każdego człowieka, ale koniecznie trzeba to czynić”. Czy zatem jestem gotów przyjąć to wyzwanie każdego, podkreślam każdego ochrzczonego?
Pan Jezus mówi w Ewangelii (Mt 10,32): „Do każdego więc, który się przyzna do Mnie przed ludźmi, przyznam się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie”. Konkretna to obietnica. Wymagająca, za to z „wysoką stopą zwrotu”. To co, może jednak idziemy i głosimy?
Czytaj także:
Moje dobre chęci kontra rzeczywistość