Utracone piękno bardzo boli. Ale nadziei tracić nie wolno. Bo zdarzają się zaskakujące spotkania, które dają nadzieję, że świat galantów i eleganckich dam nie zginął, tylko ukrył się po jakichś zakamarkach i wróci.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Są słowa, które pojawiają się, krążą, są w obiegu, a potem znikają, kończąc na wysypisku wyrazów wraz ze światem, w których żyły i coś oznaczały. Kto dziś powie o kimś, że jest „galanty”? Nawet najstarsi rodacy zapomnieli, co to za pojęcie a młodzi będą musieli zajrzeć do słownika języka polskiego i przeczytać, że to archaizm, przestarzałe słowo.
A chodzi o mężczyznę o wyszukanych, wykwintnych manierach, zwłaszcza wobec dam, o jakich możemy co najwyżej poczytać sobie w pamiętnikach ziemian, ale też mieszczaństwa, w tym ludzi z obrzeży, czyli gminu.
Całuję rączki
Bo kimże był ów Felek z piosenki z przedmieść, co „przyniósł pączki” dla panny Andzi, służącej, „mającej dziś wychodne”, który mówi „padam do nóżek, całuję rączki”. Galantem był Felek, aspirował, bo tak jak niemal wszyscy z jego świata był przekonany, że istnieje jakiś wzorzec, ideał i że trzeba się starać i wysilać, aby go urzeczywistnić.
Czytaj także:
Pokolenie millenialsów a kodeks rycerski
Nie tylko zdobywając serce panny Andzi, ale że w ogóle trzeba być comme il faut, czyli takim, jak należy. To taki daleki odgłos poglądu średniowiecznych teologów, który dotarł na przedmieścia, że wolność jest dana człowiekowi po to, żeby stawał się coraz lepszy, żeby się uświęcał i na koniec trafił do nieba. Dzięki takiemu myśleniu powstawały dzieła, opisujące ideały oraz wzorcowe żywoty, których autorzy kreślili obrazy doskonałego rycerza, kupca, gospodarza… Należało przeczytać i podjąć wysiłek, żeby sprostać, żeby choć trochę zbliżyć się do ideału.
Tak więc pan Felek też się starał, bo naśladował elity, a elity świeciły przykładem i realizowały wzorce, w tym mężczyzny szarmanckiego, eleganckiego, rycerskiego i opiekuńczego.
Mieszkaniec z przedmieść, tak samo jak ten ze szczytu drabiny społecznej, był przekonany, że trzeba o kobietę, o damę zabiegać i słusznie, że wyraz ten znaczeniowo spokrewniony jest z bieganiem, wysiłkiem, zawodami. Trzeba było nie tylko „mieć ogładę”, czyli po ociosaniu potrafić się znaleźć, pięknie jeść, prowadzić konwersację, opiekować się słabszymi, pomagać sąsiadom. Jednym z ważnych składników owej ogłady był stosunek do dam.
Panie przodem
Wystarczy poczytać XIX-wieczne listy, pamiętniki, wspomnienia, by zorientować się, jak niegdysiejsi nasi rodacy odnosili się do matek, narzeczonych, żon i córek. Komplementy, zachwyty, wysławianie cnót, ale do tego dochodziła codzienność, owe wyszydzane później przepuszczanie w drzwiach, odsuwanie krzeseł, podawanie ramienia, całowanie w dłoń, unoszenie w tany, obdarowywanie, wśród którego bukiety kwiatów były ulubioną formą wyrażenia szacunku i uczuć.
Już w dobie staropolskiej utrwalił się zwyczaj szczególnego traktowania białogłów, nie do pomyślenia było odezwanie się przy nich grubym słowem, niedozwolone było, aby stały się świadkami jakichkolwiek aktów przemocy. Kobiety były chronione i cenione, otoczone biegającymi wokół nich mężczyznami. Rzecz jasna, były odstępstwa od normy, upadki i bunty, ale świat porządkowały wymagania i nikt ich nie kwestionował.
Czytaj także:
Walcz do końca! Nawet, gdy to bez sensu…
Ten świat wraz z galantami i padaniem do nóżek, całowaniem rączek, jak wiemy zatonął niczym Atlantyda wraz z wojną i demokracją ludową, która po niej nastąpiła, wypierając i piętnując „szlacheckie zwyczaje”.
Bardzo wpływowy w PRL tygodnik zainicjował walkę z tak zwanym „cmok nonsensem”, czyli całowaniem kobiet w dłoń i była to próba wprowadzenia tak zwanego demokratycznego savoir vivre’u, bo tak nazwano rubrykę, tępiącą wsteczną galanterię.
Nonsens dobrego wychowania
Nie wiadomo, czy inicjatorzy walki z nonsensem dobrego wychowania byli zadowoleni z efektów swej pracy, może mieli jakiś niedosyt, bo po zlikwidowaniu manier zostało puste pole. Tak więc świat szarmanckich mężczyzn i eleganckich dam został najpierw zamordowany wraz z elitami, później dobity w koszmarnie siermiężnych i niegustownych czasach komunizmu, a duch galanta ujawnia się do dziś w odruchach sędziwego profesora, starego bibliotekarza, prawiącego wielopiętrowe komplementy przy wręczaniu kolejnych zamówionych książek lub szatniarza, podającego płaszcz i wspominającego, jak trzeba paniom się przypodobać i jacy to u ich boku byli kiedyś szarmanccy panowie.
W jakichś zaułkach, sprawiających wrażenie, że czas się zatrzymał, można było spotkać bardzo starych dżentelmenów, strzelających obcasami, przychodzących z kwiatami i bombonierką, idealnie punktualnie dzwoniących do drzwi. Galantów.
Ubolewałam nad tym utraconym światem, ponieważ trudno pogodzić się z brzydotą, bylejakością, słuchając przekleństw dziesięcioletnich dziewczynek i pokazujących „fucka” chłopców.
Obserwowałam kilka lat temu publiczność, wychodzącą po spektaklu „Don Carlosa” z Opery Wiedeńskiej w ciepłą czerwcową noc, damy w długich sukniach i dżentelmenów we frakach. Zastanawiałam się, gdzie podziały się owe suknie i fraki naszych przodków i zazdrościłam, że są narody, które nie utraciły swej ciągłości, nikt ich nie demokratyzował, nawet te, które się przyczyniły do koszmaru wojennego.
Niedługo później obejrzałam film dokumentalny o zabawach i świętowaniu absolwentów Oxfordu. Obserwowałam, jak przyszłe angielskie elity wychodzą nad ranem nietrzeźwe, w rozchełstanych koszulach, wymiotują i zrozumiałam, że ta Atlantyda została stracona przez wszystkich, nie tylko Polaków i narody zdewastowane przez komunizm.
Czytaj także:
W poszukiwaniu utraconej męskości
Że panowie we frakach i Felek w swoim najlepszym żakiecie przepadli na zawsze, bo zmieniło się wszystko – spojrzenie na człowieka, wychowanie, o celu wolności i życia nie wspominając.
Gdzie Ci mężczyźni?
Mamy bezstresowe wychowanie i dowolne korzystanie z wolności, opresja etykiety przepadła, ale czy jest to wymiana na lepsze? Bo straciliśmy wraz z wysiłkiem i dyscypliną wewnętrzną wielką wartość – szacunek, urodę i piękno życia. Nie po raz pierwszy staje się jasne, że postęp nie musi iść w dobrą stronę, nieraz ląduje na manowcach, niszcząc kulturę.
Utracone piękno bardzo boli. Ale nadziei tracić nie wolno. Bo zdarzają się zaskakujące spotkania, które dają nadzieję, że świat galantów i eleganckich dam nie zginą, tylko ukrył się po jakichś zakamarkach i wróci. Gdy hipster z miasteczka młodych, którym się udało, podaje dłoń starszej pani, gramolącej się na schodki i cierpliwie tłumaczy, jaka jest najkrótsza droga do przystanku autobusowego.
Bo wciąż wydaje mi się, że nie sposób utracić DNA swojej kultury, że uśpieni galanci, jak rycerz na Giewoncie nie tylko obronią, ale też pokażą młodym adeptom, jak pięknie być prawdziwym mężczyzną.