„Nasza praca ma na celu tak naprawdę to, żeby piecza zastępcza stała się zbędna” – Mateusz Dunikowski opowiada o rodzinnym domu dziecka, który prowadzi z żoną.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Elżbieta Wiater: Ile macie dzieci?
Mateusz Dunikowski*: Zawsze dziesięcioro – dwójkę naszych biologicznych i ósemkę tych, nad którymi sprawujemy pieczę. Przez ostatnie dwa lata, czyli od czasu, kiedy rozpoczęliśmy pracę, w naszym domu gościliśmy już osiemnaścioro dzieci.
Nie jesteście rodziną adopcyjną. Na czym polega wasze działanie?
Ustawa nazywa to pieczą zastępczą, a dokładnie placówką opiekuńczo-wychowawczą typu rodzinnego. Jesteśmy już instytucją, ale prowadzoną przez małżeństwo. Opiekę nad nami sprawuje Stowarzyszenie Pro Familia. Jesteśmy stworzeni przede wszystkim dla dużych rodzeństw – cztero-, pięcioosobowych.
Jak długo dzieci u was są?
Teoretycznie powinny do nas trafiać te, które nie mają perspektyw na adopcję lub rodzinę zastępczą. To znaczy, że powinny być pod naszą opieką aż do usamodzielnienia (osiemnasty rok życia lub dwudziesty czwarty, jeśli dziecko się uczy). Jednak naszym obowiązkiem jest dążenie do tego, by dzieci wróciły do rodziny biologicznej. Jeśli nie w danym momencie, to czekamy na najbliższą nadarzającą się okazję. Jeśli nie do jednego z rodziców, to może jakiegoś wujka, ciotki, dziadków.
Czytaj także:
Adoptowali dziewczynkę bez rąk i nóg. Bo miłość wszystko zwycięża!
Taki stan zawieszenia musi być męczący także dla dzieci?
Miejsce dziecka jest przy rodzicu. Naszym celem jest to, by piecza zastępcza stała się zbędna. Dlatego od 2011 roku istnieje instytucja asystenta rodzinnego, który ma za zadanie pracę z rodzicami. Tak długo, dopóki nie ma zagrożenia zdrowia lub życia dziecka, praca polega na naprawie relacji w rodzinie biologicznej.
Niestety, rodzice często nie starają się o odzyskanie dzieci. Znajoma kiedyś opowiadała o tym, jak uczestniczyła w interwencji, przy odbieraniu dziecka. Chciała pocieszyć matkę i powiedziała: „Proszę się nie martwić, ono będzie w dobrych rękach”. Potem żartowała, że matka tak jej uwierzyła, że już nigdy się nie odezwała. Dlatego w takich sytuacjach mówię: „Proszę pani, miejsce dziecka jest u pani. Będziemy się starali wszystko robić, żeby to dziecko do pani wróciło”.
Co jakiś czas pojawiają się kolejne doniesienia o odbieraniu dzieci rodzinom jedynie z powodu biedy. Co o tym sądzisz?
Ludzie popełniają błędy. Znam sytuację tylko w powiecie krakowskimi i tu jest naprawdę nieźle. Są wakaty w rodzinach zastępczych, nie zdarzyło się też zabieranie maluchów tylko z powodu biedy. Dzieci, które trafiły do nas, nie płakały za rodzicami, nie było problemów z zasypianiem, najmłodsze nie moczyły się w nocy ze stresu, część nawet ucieszyła się, że do nas przyszła. Zanim dziecko trafi do nas, wcześniej jest też rozmowa z psychologiem albo pracownikiem społecznym.
One często wiedzą, i to od wielu miesięcy, że zostaną zabrane. Rodzic nie straszył ich Babą Jagą, tylko kuratorem. I zdarzyło się nam, że kiedyś na polecenie posprzątania pokoju (u nas zawsze w sobotę dzieci robią porządki) świeżo przybyłe dziecko zareagowało: „A co? Kurator przyjeżdża?”.
Czytaj także:
Zaadoptowali 6 dzieci zmarłej przyjaciółki. Teraz mają 9
Na czym polega wasza praca z dziećmi?
Trafiają do nas dzieci z rodzin dysfunkcyjnych, które potrzebują socjalizacji. To są kochane maluchy, ale musimy pomóc im nauczyć się działania od nowa z innymi dziećmi i z dorosłymi. Wdrażamy je w pewien system zasad. Dzieci pochodzą z rodzin, gdzie zasady zależały od nastroju rodzica. Nie wiedziały, za co dostaną. Czasem za to, że powiedziały prawdę, a czasem za to, że skłamały. Czasami za to, że chciały pomóc, a czasami za to, że nie pomogły. Kiedy dajemy im jasne zasady życia w rodzinie, budujemy ich poczucie bezpieczeństwa.
Ogólnie ograniczamy dostęp do mediów, dla młodszych dzieci tylko w weekend, bo dzięki temu lepiej funkcjonują, są spokojniejsze. Zamiast tego uczymy gier planszowych albo grupowych – tu pomaga nam dwójka wolontariuszy – bo dzieci często nie potrafią się bawić z grupie. Dla nas najtrudniejsze jest to, że bardzo pragną dorosłego na wyłączność. Kiedy przyjdzie do nas wolontariusz, psycholog, pedagog itp. zaraz go zawłaszczają.
To musi generować olbrzymi poziom stresu. Nie ma to wpływu na relacje w waszym małżeństwie?
Na szczęście nie, jest nawet lepiej, niż przed podjęciem tej pracy. Tyle tylko, że kiedy pojawiają się kryzysy (konflikty, ucieczki z domu, agresja w stosunku do nas), mnie łatwiej sobie z tym poradzić, Basia odbiera to bardziej emocjonalnie.
Czytaj także:
Adoptowałam trójkę dzieci. Moje „wielkie chcenie” zamieniło się w „wielkie kochanie”
Jak reagują na sytuację w domu wasze biologiczne dzieci?
Wiele osób sądziło, że zrobimy im krzywdę. Kiedy podejmowaliśmy decyzję o rodzinnym domu dziecka, nie pytaliśmy ich o zgodę (bo dzieci zawsze zgodzą się na to, czego chcą dorośli), tylko zapytaliśmy, czy tego chcą. Spodziewałem się, że trzeba będzie tłumaczyć, wyjaśniać, a one rzuciły się nam na szyję: „Tak, chcemy!”. Ogłupiałem.
Stwierdziłem, że będę obserwował, jak moje dzieci radzą sobie w szkole i w relacjach z rówieśnikami i to mi pozwoli ocenić wpływ nowej sytuacji na ich rozwój. Lubią szkołę, są lubiane przez rówieśników, przynoszą dobre oceny, angażują się w zajęcia pozaszkolne. Cieszy ich świat, więc uważam, że jest ok. Obecnie myślę nawet, że taka sytuacja rodzinna dobrze na nie wpływa.
Mają swoją część domu – doradzili to nam inni rodzice prowadzący podobne rodziny. Mówili, że muszą czuć, że są wyjątkowe jako nasze dzieci, muszą mieć przestrzeń tylko dla siebie i też takie chwile, że jesteśmy tylko dla nich. Jeśli chodzi o obowiązki domowe i rytm dnia są traktowane na równi z resztą podopiecznych.
Co jest dla was najfajniejsze w tym, co robicie z Basią?
Drobiazgi. Kiedy dziecko po miesiącu, dwóch zaczyna mówić „proszę”, „przepraszam”, „dziękuję”, kiedy widać, że rodzi się zaufanie, postępuje socjalizacja. Ulega zmianie wzorzec postępowania wyniesiony z domu. Dziecko zaczyna sobie radzić w szkole, zaczyna się swobodnie uśmiechać. To daje mnóstwo satysfakcji.
*Mateusz Dunikowski – rodzic zastępczy, prowadzi rodzinny dom dziecka pod Krakowem
Czytaj także:
Rodziny zastępcze. Kilka ważnych pytań i odpowiedzi