Kiedy ktoś mnie pyta, jaką metodę prokreacji stosujemy, odpowiadam: Jezu ufam Tobie.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Życie bywa przewrotne
Widzisz, ludzie myślą, że powinni się stawać jacyś tam, a tak naprawdę stają się zupełnie inni, i inaczej też wyobrażają sobie, jak im się życie potoczy, niż to się potem dzieje rzeczywiście.
Ale wystarczy tylko zachować zimną krew i nie tracić pogody ducha, wtedy wszystko się dobrze kończy – w każdym razie w moim przypadku wszystko się dobrze skończyło, bo się urodziłeś, a to najlepsza rzecz, jaka mi się przytrafiła w życiu.
Buziaki, Mama – “Bridget Jones”.
W życiu jak to w życiu, bywa przewrotnie. Chcesz mieć dziecko? To co miesiąc kupujesz test ciążowy i wyrzucasz do kosza. A po roku dorzucasz paczkę przepłakanych chusteczek.
Nie chcesz mieć dziecka? To spadnie Ci z nieba jak gwiazdka, przepraszam, jak meteoryt i zrobi wielkie BUM pod waszym dachem. A Ty myślisz sobie, że to koniec. Summa summarum bez względu na to, czy te dwie kreski były wywalczone na różańcu, czy też były niespodzianką nie w porę, po jakimś czasie oswajasz się z nową rzeczywistością i śmiało możesz się podpisać pod słowami Bridget Jones, że „wszystko się dobrze skończyło, bo się urodziłeś, a to najlepsza rzecz, jaka mi się przytrafiła w życiu”.
Czytaj także:
Jak uwodzić własną żonę? Dobry poradnik
Czy stać nas na kolejne dziecko?
Przy pierwszym jakoś łatwo idzie układanie rozsypanych puzzli. Bo przecież jedno dziecko, prędzej czy później mieć wypada. Bo na jedno zawsze znajdzie się miejsce. Bo w to jedno można zainwestować. Bo rodzynek to wypieszczony i ukochany. Bo jedynak lepszy niż puste gniazdo.
Ale drugie, trzecie, a już szczególnie czwarte, to często kalkulacja. Co z samochodem, może kredyt na większe mieszkanie, a wyprawka, jakie przedszkole, czy brać urlop wychowawczy, co z wakacjami – czy nas będzie na to stać?
Realia są, jakie są, więc za tymi pytaniami zwykle pada następne: „Jak będziemy się zabezpieczać?”. I to w zasadzie nie ma znaczenia, czy on decyduje się wchodzić do łóżka w gumiakach i innych gumowych akcesoriach, żeby broń Boże nie wpaść, czy ona decyduje się skrupulatnie mierzyć temperaturę, robić testy owulacyjne i na wszelki wypadek zionąć ogniem na zakusy swojego męża.
Jeżeli lęk przed ciążą jest większy niż pragnienie jedności w małżeńskim trójkącie (ja+Ty+Bóg) , to choćby on założył na siebie gumowy strój płetwonurka, a ona wytatuowała sobie na sumieniu „stosuję NPR, jestem OK”, w jednym i w drugim przypadku nie ma wolności, bo serce jest zamknięte na tysiąc spustów i w bliskości, zamiast totalną miłością, drga obawami.
Czytaj także:
Boskie Babki: Blaski i cienie naturalnego planowania rodziny
Bądź wolny od lęku!
I to nie sprawka Kościoła, jego butów i zakazów. W Kościele usłyszysz „kochaj i rób co chcesz”, to Jezus powiedział „abyście się wzajemnie miłowali, jak Ja was umiłowałem”, to w Piśmie Świętym przeczytasz „bądźcie sobie poddani we wzajemnej miłości”, to święty Paweł zaleca, by seks przerywać jedynie na czas modlitwy, to wreszcie przed Bogiem przysięgasz, że przyjmiesz każde dziecko, które pocznie się w twoim łonie. Jednym słowem Bóg w Kościele mówi: bądź wolny od lęku. Effatha!
Ten ostatni punkt to zdaje się największy zgrzyt z kategorii „teoria vs praktyka katolika”. Bo rzecz jasna to nie o nawoływanie do porzucenia spartańskich metod tu chodzi, lecz o stawianie poprzeczki wyżej, czyt. zanim to życie się pojawi – przyjmij je wolitywnie.
Czy zatem Kościół propaguje królicze życie? Skądże! Sam papież Franciszek powiedział dwa bardzo jasne zdania w tym temacie. Że w małżeństwie jesteśmy trochę jak górscy przewodnicy. Naszą mapą i kompasem jest Słowo Boże, a decyzja, czy do tej życiowej wyprawy, w tym konkretnym momencie – być może zamieci śnieżnej, albo gęstej mgły – zaprosić nowego człowieka, powinna być podjęta wspólnie. To się nazywa odpowiedzialność. Wielką sztuką jest umiejętność nieustannego rozeznawania, czyli oddzielania lęków (tych wyolbrzymionych, paraliżujących, zakrzywiających spojrzenie) od racjonalnych argumentów. To główna składowa dojrzałości.
Czytaj także:
Do trzech razy sztuka, czyli co przyniosło mi trzecie dziecko
Nieplanowane dziecko to nie koniec świata
Jednak Kościół zaprasza do czegoś więcej, do pootwierania spustów w swoim sercu, do porzucenia strachów przed tym, co nieplanowane, a co zdarzyć się może, bo nie ma antykoncepcji na 100%, do świadomości, że jak jest burza, to będzie i słońce, do wiary w Jezusowe „u was zaś wszystkie włosy na głowie są policzone”, że to nie ściema i tanie pocieszenie, że w sprawach życia potrzeba zaufania, bo ludzie „inaczej wyobrażają sobie, jak im się życie potoczy, niż to się potem dzieje rzeczywiście”.
W planowaniu rodziny potrzebna jest odrobina racjonalnego szaleństwa, czyli właśnie „otwartości na życie”. Stałej otwartości. To nie ma nic wspólnego z wyliczaniem dni płodnych i obsesyjnym myśleniem „to dziś! Musimy!”. Albo z życiem typu YOLO (żyje się tylko raz), czyli wyłączeniem sygnalizacji świetlnej i pójściem na żywioł zwierzęcych instynktów.
Postawa otwartości to budzenie się, wychodzenie do pracy, oglądanie wspólnie seriali i kochanie się, kiedy oboje tego pragniemy, z wewnętrzną zgodą na Boże niespodzianki. To życie bez paniki. To miłość bez asekuracji. To życie na Bożym chilloucie.
Kiedy więc ktoś mnie pyta, jaką metodę prokreacji stosujemy, odpowiadam: Jezu ufam Tobie.