separateurCreated with Sketch.

Dominikanin, który trenuje crossfit. „Ćwiczę się w szczęściu”

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Magdalena Galek - 06.04.17
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

W szatni klubu habit zamienia na T-shirt i sportowe buty. Czy sport wpływa korzystnie na różne obszary posługi kapłańskiej i duszpasterskiej?

Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.


Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Pierwszymi crossfiterami byli amerykańscy policjanci. Po nich, sztangę obok skakanki do ręki wzięli m.in. strażacy i żołnierze. Dziś na całym świecie trenować może każdy. Ćwiczą więc także… zakonnicy. Jednym z zapalonych zawodników, który w szatni klubu habit zamienia na T-shirt i sportowe buty jest o. Tomasz, dominikanin z klasztoru na warszawskim Służewie.

Kilka dni temu o. Tomasz opowiedział na blogu społeczności „Niedźwiedzi” (Home for Bears of Crossfit Ursynów) o tym, kim jest. My – zaciekawieni sportowym stylem życia zakonnika, pytamy od czego się to wszystko zaczęło, jak wygląda jego trening duchowy i o co chodzi z cnotą męstwa.

Magdalena Galek: Od zawsze ojciec był aktywny sportowo, czy to się zaczęło w jakimś konkretnym momencie? I czy znaczenie miało to, że Paweł z Tarsu – przewodnik ojca w nawróceniu – używał języka z branży sportowej?

O. Tomasz Pękala OP: Sport był najpierw. Moi rodzice byli wysportowani: mama trenowała lekkoatletykę, tata grał w piłkę nożną. Ja sam pasję do sportu odkryłem dopiero w szkole średniej. A św. Paweł – trener – to dopiero studia teologiczne. Pokazał mi, jak w wierze można ruszyć do przodu, że jest podobnie, jak w sporcie. Trudno nie wziąć udziału w „zawodach” jakimi jest wiara, o których pisze św. Paweł do swojego ucznia Tymoteusza: „W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiary ustrzegłem. Na ostatek odłożono dla mnie wieniec sprawiedliwości, który mi w owym dniu odda Pan, sprawiedliwy Sędzia, a nie tylko mnie, ale i wszystkim, którzy umiłowali pojawienie się Jego.” (2 Tm 4, 7-8).



Czytaj także:
Skok na spadochronie i jubileuszowy powiew Ducha. Rozmowa z prowincjałem polskich dominikanów

Długo szukałem tej ulubionej dziedziny sportowej. Na pewno nie porywały mnie sporty drużynowe. W szkole podstawowej, na lekcjach W-F, zawsze byłem wybierany do drużyny jako ostatni. Szukałem dyscyplin, gdzie można być indywidualistą. Może to wydać się dziwne, bo przecież dołączyłem do tak wielkiej drużyny, jaką są dominikanie. Ale w tej drużynie każdy jest oryginalny. „Gramy” jednak razem, do tej samej „bramki”. Uczyłem się jeździć na nartach, ćwiczyłem trochę w siłowni, trekking w Tatrach… Wszystkiego po trochu. Aż w końcu trafiłem na crossfit, i to w Zakonie. Dopiero…

Jak wyglądają ojca igrzyska duchowe? Modlitwa? Post? Rekolekcje?

Wiara to jest swoisty stadion olimpijski, mamy dobiec do mety. Różne są dyscypliny wiary – choćby te, które Pani wymieniła. Modlitwa, jaką kocham, to ta, która zrodziła się w tradycji Kościoła, ta, która jest wypróbowana przez świętych. Nie wymyślam swoich, nie mam takiej potrzeby. A tą najbardziej ulubioną jest różaniec. Tutaj potrzeba trochę „potrenować”, żeby zrozumieć, co to za modlitwa, i że nie jest ona tylko dla naszych babć. Jak w sporcie, tak w różańcu, powtórzenia mają sens. Skoro powtarzamy coś 10 razy, to nie z nudów czy dla zaklinania, ale dlatego, że jesteśmy głęboko przekonani do wypowiadanych słów.

Najtrudniejszą dyscypliną jest dla mnie post, pozostawia wiele do życzenia, ale powoli zaprawiam się do tej duchowej walki.

Co do rekolekcji, to jako kapłan mogę je przeżywać w dwojaki sposób: albo słuchając, albo głosząc. Jedne i drugie to swoisty maraton. Tutaj liczy się to, co przed (moje nastawienie, moja dyspozycja, moje przygotowanie), to, co w trakcie (na ile w nie wejdę, na ile wykorzystam cały ten czas, każdy odcinek tego maratonu), i to, co po (owoce, wynik, nawrócenie, wcielenie w życie).

Muszę przyznać, że najważniejsze dla mnie rekolekcje były te ostatnie. Ten krótki wpis na blogu Box’a CrossFit Ursynów dotarł do wielu w środowisku polskiego CrossFitu. A z tym wpisem jakoś na nowo Bóg pojawił się w życiu niektórych.

Poprzez trening w BOXie ćwiczy ojciec cnotę męstwa – na czym to polega? Jak to się przekłada na życie codzienne?

Cnota męstwa, czyli po prostu wytrwałość. Od tej cnoty zaczyna się każda budowla, bez niej nic nie da się w życiu zbudować. Tak buduje się ciało fizyczne, tak „buduje się” duchowy dom, jakim jest dusza ludzka. Potwierdzają to Ojcowie Pustyni, mnisi z pierwszych wieków chrześcijaństwa, żyjący na pustyni. O cnotach obrazowo pisze jeden z nich – Doroteusz z Gazy (VI. w. po Chr.) Męstwo i cierpliwość widzi jako kamienie węgielne, które spajają całą budowlę. Bez nich niemożliwe jest wyrobienie w sobie jakiejkolwiek cnoty.

Czy sport pozwala kształtować też i wzmacniać inne cnoty? Jeśli tak, to jakie? I w czym to się przejawia konkretnie w codziennych sytuacjach, relacjach. Np. pokora? Na treningu nie ma miejsca na samowolę, trzeba dostosować się do sugestii trenera…

Tak. Tutaj trzeba powiedzieć, a dzisiaj mało się mówi o cnotach ludzkich, czyli takich, które są w nas. Ich nie trzeba zdobywać, ale je trzeba wydobyć z siebie, wytrenować, wyćwiczyć, usprawnić w sobie. Zauważył je już Arystoteles, a chrześcijaństwo je przejęło. One pozwalają mądrzej żyć. O męstwie już mówiłem. Inną jest umiarkowanie. To przede wszystkim samodyscyplina, samokontrola. Jest jeszcze cnota roztropności, nie przeszarżować na treningu, przekraczać granice, ale z rozsądkiem. No i sprawiedliwość: umieć uczciwie przegrać lub wygrać. Ale sprawiedliwość to również troska o własne zdrowie. To są cztery cnoty tzw., kardynalne, czyli główne, nasze sprawności.



Czytaj także:
Habit design – czy dominikanie zamienią tradycyjny habit na bardziej nowoczesny?

A pokora, o którą Pani pyta, trzeba ją umieścić w cnocie umiarkowania. To umiar w samoocenie. W tej samoocenie nie mogę się ani wywyższyć ani poniżyć. W ogóle KAŻDA cnota leży pośrodku, tzn., pomiędzy przesadą, a brakiem. Pokora zatem to prawda o sobie samym. Wiem, jakie mam talenty, co potrafię, jakie mam ograniczenia. Bez pokory wchodzę w świat iluzji, może mi się wydawać, że jestem hipermanem, że wykonam takie a takie ćwiczenie, ale w ogóle nie jestem na to gotowy. Taka iluzja zabija. Św. Benedykt z Nursji w swojej Regule pisze, że pierwszym stopniem pokory jest bezzwłoczne posłuszeństwo [5, 1]. W boxie takie posłuszeństwo winne jest trenerowi, w Zakonie – przełożonemu, w rodzinie – rodzicom, współmałżonkowi, w wierze – Bogu.

Aktywność sportowa jest inspirująca. Czy inni bracia też trenują?

Sport to jest odkrywanie tak, jak w życiu duchowym. W jednym odkrywam relację z Panem Bogiem, w drugim relację z samym sobą, badam swoje możliwości. Nie jestem wyjątkowy w swojej pasji, w spędzaniu wolnego czasu. Są bracia, którzy trenują krav magę (w klasztornym ogrodzie), boks, biegają w maratonach, pływają… Są oczywiście bracia, którzy nie uprawiają sportu i powtarzają jakby usprawiedliwienie, że sport prowadzi do kalectwa. [śmiech]

Jak ojciec zachęciłby osoby duchowne do trenowania, biorąc pod uwagę to, że sport, i to taki wysiłkowy, wpływa korzystnie na różne obszary posługi kapłańskiej i duszpasterskiej?

Zachęta? Hm… Wystarczy chcieć, ale to może okazać się zbyt dużym wymaganiem. Najlepiej to chyba zarazić fascynacją do sportu, że ona przekłada się na całe życie, że po treningu można być pozytywnie zmęczonym, tzn. jestem zmęczony, ale mam siłę i ochotę na inne rzeczy. Takie zmęczenie wpływa na dobrą jakość innych obowiązków, np. duszpasterskich, ale też wpływa na relację z ludźmi, w sporcie – nawet indywidualnych ćwiczeniach – nie jestem sam, bo sport to nie tylko rywalizacja, to właśnie wspólna pasja.

Jakie jest ojca ulubione ćwiczenie?

W crossficie najbardziej podobają mi się ćwiczenia z zakresu gimnastyki. Jest takie ćwiczenie, które najbardziej mi się podoba, ale nie potrafię go jeszcze wykonać. To muscle-up’y – ćwiczenie na kołach. Tu trzeba udźwignąć własne ciało. Podobają mi się, bo jest w nich element szaleństwa, oderwania się na chwilę od ziemi i jednocześnie realizmu, bo to realne spotkanie z możliwościami mojego ciała. Trzeba się udźwignąć, podźwignąć, trochę jak w wierze. Bóg nas nieustanie podnosi, byśmy byli naprawdę szczęśliwi. I to jeszcze jest dla mnie pewnym wyzwaniem – ćwiczenie się w muscle-up’ach – i ćwiczenie się w szczęściu.



Czytaj także:
Ten Zakon nie zaczął się od nas. Dominikanie są już w drodze od 800 lat


*O. Tomasz Pękala – dominikanin, mieszka w Warszawie. Święcenia kapłańskie przyjął w 2012 roku; duszpasterz akademicki, pracuje w Instytucie Tomistycznym.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Top 10
See More
Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.