Jeśli ja ci opowiem o swoich ranach, a ty opowiesz mi o swoich, okaże się, że łatwo znajdziemy wspólny język, zrozumienie, budujące współczucie.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Jarosław Kumor: Dlaczego mężczyźni niechętnie mówią o swoich zranieniach?
Michał Piekara*: Dla mężczyzn mówienie o słabościach samo w sobie bywa rozumiane jako słabość. Nie chcemy ich pokazywać. Dlatego temat wewnętrznych zranień często zamyka rozmowę. Mężczyźnie trzeba często pomóc się przełamać i gdy już do tego dojdzie, mówienie o swoich zranieniach staje się dla niego źródłem siły. Jest to odzwierciedleniem słów św. Pawła o tym, że moc doskonali się w słabości. Z kolei św. Hieronim tłumaczył to Słowo mówiąc, że moc dojrzewa w bezradności. Kiedy zdamy sobie sprawę, że nie potrafimy działać, mówić, reagować w naszych rodzinach, pracy, przyjaźniach tak, jak byśmy chcieli, Bóg zacznie posługiwać się naszą słabością. Musimy tylko stanąć wobec niej w prawdzie. Tu się rodzi siła i moc.
Dokąd może nas zaprowadzić ukrywanie naszych zranień czy brak pracy nad nimi?
Mury, które budujemy wokół naszych ran najczęściej są też murami, które oddzielają nas od ludzi. Jakkolwiek brutalnie to zabrzmi, na końcu takiej drogi zawsze jest śmierć, brak życia, poczucie bezsensu. Ilekroć spotykam się z ludźmi, którzy szukają w tej przestrzeni pomocy lub modlę się za nich wstawienniczo o wewnętrzne uzdrowienie, zawsze pojawia się temat pewnego izolowania się, ukrywania problemu, który był przez to pogłębiany.
Jaka jest najczęstsza przestrzeń zranień u mężczyzn?
Myślę, że odrzucenie. Szczególnie dotyczy to relacji mężczyzn z ich ojcami. Relacji, które na ogół pełne były rozczarowań, zawodu.
Temat trudnych relacji ojciec-syn to temat rzeka…
Owszem, bo zranienie zadane przez ojca jest o wiele głębsze niż to samo zranienie, które zada mężczyźnie matka. Psychologia nam podpowiada, że ojciec jest tym, który potwierdza tożsamość. Dlatego zranienia przez niego zadane są dużo głębsze.
Identyfikacja obszaru, w którym jesteśmy poranieni to jedno, ale co dalej?
Gdy mężczyzna może się zidentyfikować z pewną treścią dotyczącą zranień i widzi jej odbicie w swoim życiu, to zwykle mówi: „I co z tego?”. Sama wiedza nie daje uzdrowienia, ale jest pierwszym etapem w tej drodze. Otwiera nowe pole do działania. Moje doświadczenie mówi mi, że Bóg Ojciec, który jest Miłością chce nas uzdrawiać z każdej rany poprzez doświadczenie Jego Miłości. Jeśli doświadczyłem zranienia w relacji, to Bóg chce mnie uzdrawiać również w relacji – z Sobą lub drugim człowiekiem. Nieodłącznym elementem tego procesu jest przebaczenie samemu sobie lub innym. Bez tego nie da się ruszyć dalej. Poza tym, gdy spojrzymy na to, jak uzdrawiał Jezus, zawsze było tam stanięcie człowieka w prawdzie wobec zranień i wołanie o pomoc.
A co w sytuacji, gdy ktoś uważa, że nie nosi w sobie żadnej rany?
Oznacza to, że albo doświadczył rozciągniętego na lata i bardzo głębokiego uzdrowienia wewnętrznego, które jest doświadczaniem Boga i Jego Miłości albo nie chce widzieć swoich ran. Nawet jeśli następuje swoiste wyparcie i przekonanie, że zranienia mnie nie dotyczą, to myślę, że jest to tylko pewien etap drogi.
Mężczyźni mają tendencję, by wchodzić w małżeństwo z ranami, z których zdają sobie doskonale sprawę i np. w przestrzeni czystości, pornografii myślą, że małżeństwo będzie antidotum.
To jest szukanie nadziei na zmianę. Gdy nie widzę w sobie źródła tej nadziei, bo ciągle przegrywam, to szukam go na zewnątrz. Relacja z dziewczyną czy małżeństwo niczego w tej przestrzeni nie poprawi, a raczej przysporzy kolejnych problemów. Źródłem nieczystości są zranienia. Np. wchodząc w małżeństwo z masturbacją, wnoszę nie tylko nieczystość, ale też jej przyczynę, która będzie rezonować – nie ma innej możliwości. Oczywiście, to nie oznacza, że mamy czekać z małżeństwem aż zostaniemy uzdrowieni wewnętrznie. Gdyby tak podchodzić do sprawy to w wielu przypadkach wiek stanowiłby przeszkodę kanoniczną (śmiech).
A czy możemy patrzeć na małżeństwo jako okoliczność sprzyjającą procesowi uzdrowienia?
Tak. Ja stanąłem w prawdzie wobec moich zranień dopiero w małżeństwie. Doświadczyliśmy kiedyś głębokiego kryzysu, w którym byłem pewien, że wina leży po stronie mojej żony. W dodatku jako terapeuta małżeński byłem przekonany, że doskonale wiem, co trzeba zrobić. To był pierwszy krok do uświadomienia sobie swojej słabości. Małżeństwo było też tym miejscem, w którym doświadczyłem, jak przebaczenie i miłość ze strony mojej żony leczą moje rany. Choć sama relacja małżeńska nigdy nie uzdrowi wszystkich zranień. U podstaw każdego uzdrowienia leży doświadczenie miłości Boga Ojca.
Często powtarzasz, że rany nas kształtują, porównując tę rzeczywistość do rzeźbiarza, który by wydobyć piękno z materiału jaki ma, musi w niego uderzać, ryć w nim.
Tak. Chodzi tu o to, że Bóg używa naszych zranień, by zbudować nas na nowo. Oczywiście, kimś nowym stajemy się już w momencie chrztu, ale wydobywanie z nas tego nowego człowieka jest procesem. Pisał o tym np. św. Paweł w liście do Galatów. Przeczytamy tam, że nie jesteśmy niewolnikami. lecz synami. W innym miejscu mówi o zmianie myślenia, czy o tym, byśmy nie poddawali się na nowo pod jarzmo niewoli. Św. Paweł miał świadomość, że przez chrzest mamy serce syna, tożsamość dziecka Bożego. Ale to, że mam serce syna nie oznacza, że moje myślenie i sposób życia automatycznie za tym nadążyły. To się nazywa codzienne nawracanie się – wydobywanie z siebie tego nowego człowieka, walka ze słabością, budowanie poczucia własnej wartości nie na tym, co ja o sobie sądzę lub jak postrzegają mnie inni, ale na tym, co Bóg o mnie myśli.
Czy zatem bunt wobec zranień ma jakikolwiek sens?
Rana jest faktem w życiu każdego z nas. Właściwe pytanie brzmi: jaka jest moja postawa wobec tego faktu? Odpowiedź na to pytanie dajemy swoim życiem. Odpowiedzialność za to, co zrobię ze swoją raną jest tylko i wyłącznie po mojej stronie. Czy sięgam ciągle do przeszłości? Czy raczej otwieram się na miłość Boga? Bóg mi przebaczył, ale czy ja sobie też przebaczyłem? Tu jest często problem. Na ogół jesteśmy gotowi prosić innych o przebaczenie, ale przebaczyć sobie samemu – to często nas przerasta.
Długo by jeszcze mówić…
Owszem. Moglibyśmy tak jeszcze bardzo długo, bo jeśli ja ci za chwilę opowiem o swoich wewnętrznych ranach, a ty opowiesz mi o swoich, okaże się, że łatwo znajdziemy w tej przestrzeni wspólny język, zrozumienie, budujące współczucie. To jest bardzo uzdrawiające i Bóg używa właśnie relacji, rozmowy, naszego dzielenia się historią życia do tego, by przynosić uzdrowienie innym. I to jest piękne!
Czytaj także:
Chcesz być lepszym mężczyzną niż Twój ojciec? Przeczytaj, od czego powinieneś zacząć
*Michał Piekara: familiolog, terapeuta, założyciel i lider Przymierza Wojowników