Jezus wiedział, że umrze. Wiedział, że będzie boleć. Czy był szalonym samobójcą, skoro dobrowolnie zdecydował się na taką śmierć?
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Wiem, że to kontrowersyjne pytanie. Ale ono nie powinno nas dziwić. Chrystus miał przecież świadomość, jak wielki ból go czeka. Bał się tak bardzo, że jego pot przybrał postać krwi. Czemu nie uciekł? Bez problemu znalazłby tłumy osób, które udzieliłyby mu schronienia. Apostołowie latami mogliby Go bez trudu ukrywać. Czytając Ewangelie powierzchownie, można dojść do wniosku, że Chrystus był „nieco szalony” skoro świadomie zrezygnował z życia.
Do takiej refleksji można dojść tylko wtedy, kiedy nie uwzględni się celu, jaki stał przed Chrystusem. Jego droga na Golgotę była jednocześnie działaniem otwierającym ludziom niebo, była zapłatą za nasze grzechy. Po ludzku było to wariactwo, ale po bożemu – miłość.
Czytaj także:
Nie porównujmy krzyży. Cierpienie jest czymś indywidualnym – rozmowa z abp. Grzegorzem Rysiem
Przyglądając się ewangelicznym opisom publicznej działalności Jezusa dostrzeżemy, jak często spotykał się z widzącymi i słyszącymi „inaczej”. Opętani i zniewoleni, krzyczący w niebogłosy, targani chorobami, także psychicznymi. Chrystus w zasadzie nieustannie z nimi obcował. W społeczeństwie wzbudzali oni lęk i obrzydzenie, a On kładł na nich ręce, błogosławił ich.
Czy dziś Chrystus przebywa też w szpitalach psychiatrycznych? Czy przechadza się między pacjentami niedostrzeżony przez siostrę oddziałową? Przez lata mojej pracy w takich miejscach zadawałem sobie to pytanie.
Dochodziły kolejne. Czy Jezus uczestniczy w dramacie człowieka, który nagle trafia do szpitala, choć wcale tego nie chce? Czy jest obecny, gdy sąd „skazuje” człowieka na szpital? Może pojawia się obok ogromu żalu rodziców młodej dziewczyny, którzy nie rozumieją, dlaczego właśnie ona ma anoreksję? A może siedzi przy żonie, która podaje wodę swojemu, unieruchomionemu mężowi, którego myśli są daleko stąd?
Patrząc na pacjentów chorych psychicznie, na ich rodziny i bliskich, miałem powracające wrażenie, że uczestniczą oni w drodze krzyżowej, szalonej drodze, której nikt nie chce doświadczać. Przecież tylko najgorszym wrogom można życzyć postradania zmysłów…
Czytaj także:
Franciszek: Szpitale są prawdziwymi „katedrami cierpienia”, gdzie ujawnia się moc miłości
Wracam często do chwil mojej pracy w kilku „szalonych szpitalach”. Myślę o nich, o wielu osobach, które tam spotkałem. O wzroku pana Michała, który leżał w łóżku i krzyczał. O panu Stefanie, który przez rok walczył z depresją. I o pani Oli, która walczyła z własnym życiem, aż za piątym razem skutecznie je sobie odebrała. Myślę o dzieciach i ich szaleństwach. O ich zebraniach, na których cisza nigdy nie zagościła.
Dochodzę do wniosku, że wiele razy widziałem tam Chrystusa, wiele razy Jego krzyż przemknął mi przed oczami. Czyżbym oszalał?