Martinowi Scorsese udało się uchwycić coś, co dla wielu artystów w ogóle jest nieuchwytne, a innym wychodzi sztucznie lub kiczowato.Dzięki uprzejmości dystrybutora Gutek Film miałem dziś okazję obejrzeć najnowsze dzieło Martina Scorsese. Piszę „dzieło” z premedytacją, ponieważ „Milczenie” trzeba traktować w sposób wyjątkowy. W końcu obecnie niezwykle rzadko się zdarza, by jakiś artysta miał komfort zrobienia filmu od początku do końca takiego, jaki mu z duszy wypływa, bez większego oglądania się na koszty oraz bez presji cięcia obrazu do kinowej długości standardowych 90 czy 100 minut.
Mamy tu do czynienia z czymś więcej, nie tylko w wymiarze epickiego rozmachu. Pamiętacie pierwszą scenę z „Szeregowca Ryana” Stevena Spielberga? Magnetyzujący obraz lądowania w Normandii otwiera film z tak wielkim impetem, że później wydaje się, iż wojenna odyseja bohaterów to już przysłowiowa bułka z masłem. Choć naturalnie tak nie jest.
Tu, w moim odczuciu, mamy do czynienia z czymś podobnym. Pierwsza część „Milczenia” tak bardzo mnie dotknęła – na poziomie emocji, ale też na płaszczyźnie przeżywania wiary – że po prostu leciały mi z oczu łzy. Dwa razy.
Jesteśmy jeszcze przed premierą, więc nie mogę tu opisać scen, które mnie o te łzy przyprawiły. Ale mogę napisać, że tym, co poruszyło mną do głębi, jest przepiękne, czyste i szczere świadectwo japońskich chrześcijan. Ludzi tak biednych, uciśnionych, spracowanych i zastraszonych, że naprawdę jedynym jasnym promieniem w ich życiu była wiara.
Dramat polega na tym, że miejscowy tyran – choć uważa ich za dobrych poddanych – chce im odebrać właśnie ten jeden najcenniejszy skarb. Skarb, który będzie musiał przejść przez straszliwą, męczeńską próbę ognia.
Sposób, w jaki Scorsese pokazał czystość i autentyczność wiary japońskich bohaterów, jest ogromnym atutem tego filmu. Udało mu się uchwycić coś, co dla wielu w ogóle jest nieuchwytne, a innym wychodzi sztucznie lub kiczowato.
Wygląda to tak, jakby artysta chciał wierzyć razem ze swymi bohaterami, przeżywać swoją własną wiarę na podobnym poziomie zaangażowania i – co więcej – jakby tak właśnie zamierzał pokazać pierwotne, ewangeliczne chrześcijaństwo. W kategoriach niezwykłego, czystego piękna.
Specjalne podziękowania dla ks. Andrzeja Lutra, który umożliwił mi udział w specjalnym pokazie filmu
Przeczytaj również:
– „Refleksyjny i brutalny” dramat o misjach. „Milczenie” Martina Scorsese niebawem w kinach
– Franciszek spotyka się z „bluźnierczym” artystą. Martin Scorsese w Watykanie