23 grudnia, chwilę przed świętami Bożego Narodzenia, Beata zobaczyła na USG maleńką fasolkę – 34 mm szczęścia. Ale droga do tego dnia nie była prosta…
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Rok 1999. Beata słyszy diagnozę: toczeń rumieniowaty układowy. Choroba, w której organizm atakuje sam siebie, powodując stany zapalne w różnych narządach i tkankach.
Rok 2005, kolejna diagnoza: wtórny zespół antyfosfolipidowy i związana z nim zakrzepica. Sześć lat później okazuje się, że to jednak co innego – wrodzone zaburzenia krzepliwości krwi (trombofilia). Problem jednak pozostaje.
„Te diagnozy sprawiły, że kiedy zdecydowaliśmy się z mężem na rozpoczęcie starań o dziecko (sierpień 2014), od razu zgłosiliśmy się do kliniki leczenia niepłodności” – opowiada Beata. Tam zlecono jej odpowiednie badania. I ujawnił się kolejny problem.
Rok 2014, diagnoza: obniżony poziom AMH świadczący o wyczerpywaniu się rezerwy komórek jajowych.
In vitro, adopcja zarodka?
„Od sierpnia 2014 do lutego 2015 byliśmy pod opieką ginekologa z kliniki leczenia niepłodności. Wykonywano badania laboratoryjne, kontrolne USG w różnych momentach cyklu, badanie drożności jajowodów. Podawane mi leki na stymulację owulacji. Leczenie nie dawało efektów, więc zaproponowano nam przystąpienie do programu in vitro, w tym adopcję zarodka lub skorzystanie z komórek jajowych od dawczyni” – opowiada Beata.
Para nie skorzystała z propozycji. Przy okazji wielkanocnej wizyty u rodziców Beata przeczytała w jednej z katolickich gazet artykuł o naprotechnologii. Do zawartych w nim informacji podeszła raczej sceptycznie, ale postanowiła spróbować. Rozesłała do lekarzy stosujących naprotechnologię maila z opisem stanu zdrowia i pytaniem, czy w takiej sytuacji warto próbować.
Jeden ze specjalistów odpisał jej rzeczowo i precyzyjnie. List dał jej nadzieję. Postanowiła podjąć próbę.
Jesień 2015, diagnoza: wysokie FSH potwierdzające wyczerpywanie się rezerwy jajnikowej i powodujące trudności w stymulacji owulacji. Dodatkowo podwyższona prolaktyna, zbyt niski progesteron, torbiele czynnościowe jajników, ograniczone wydzielanie śluzu płodnego.
Zawierzyłam Maryi
Okno płodności było zaledwie uchylone i wydawało się powoli zamykać.
Leczenie wymagało ciągłego monitorowania poziomu hormonów i tego, czy dochodzi do owulacji. „Ważne było holistyczne podejście lekarza: wziął pod lupę zdrowie całego mojego organizmu. Dawki leków były dostosowywane do cyklu i tego, jak moje ciało reaguje na nie. W każdym cyklu sprawdzaliśmy przebieg owulacji i wydolność ciałka żółtego. Zaczęłam brać Naltrexon – lek podawany przy schorzeniach autoimmunologicznych, takich jak toczeń” – opowiada Beata.
Pod opieką lekarza zajmującego się naprotechnologią para była od maja do grudnia. Po pół roku, w uroczystość Niepokalanego Poczęcia (8 grudnia), która w 2015 roku była jednocześnie początkiem Roku Miłosierdzia, małżonkowie odebrali wynik beta hCG wskazujący na ciążę.
Nie dowierzali. „Po dwóch dniach powtórzyłam badanie. Poziom beta hCG wzrósł. Na kontrolnym USG 23 grudnia, tuż przed świętami Bożego Narodzenia widać już było maleńką fasolkę – 34 mm szczęścia. Nie mogłam spodziewać się lepszego prezentu na święta” – wspomina ze wzruszeniem Beata, dziś szczęśliwa już mama.
Lena Maria przyszła na świat 9 sierpnia 2016 metodą cesarskiego cięcia. Uzyskała 10 punktów w skali Apgar przy wadze 2800g i wzroście 54 cm. Jest zdrowa i rozwija się prawidłowo.
Interwencja medyczna nie jest najważniejsza w tej historii. „Będę wdzięczna, jeśli opisując moje świadectwo, wspomni pani, że ogromne znaczenie w tej, wydawałoby się beznadziejnej, sytuacji miało dla mnie zawierzenie Maryi i Panu Jezusowi oraz prośba o wstawiennictwo u patronów kobiet starających się o dziecko” – wyznaje moja rozmówczyni.
W trakcie leczenia kobieta odmawiała Nowennę Pompejańską oraz Koronkę do Miłosierdzia Bożego, a także modlitwę do św. Gerarda. W ciąży dodatkowo modliła się za wstawiennictwem św. Joanny Beretty Molli. W październiku 2015 roku była z mężem w Wadowicach, tam prosiła o wstawiennictwo św. Jana Pawła II.
„Jestem pewna, że Boża opieka i wstawiennictwo świętych pomogły we właściwym przebiegu leczenia, a potem ciąży i porodu” – kończy Beata.
Czytaj także:
Diagnoza: niepłodność II stopnia. Zalecenia: in vitro. A jeśli go nie chcemy?
Czytaj także:
Gdy starania o dziecko się przedłużają, seks może przestać cieszyć. Co wtedy?