Publicznie, na placu pełnym ludzi, w środku zimy, w środku miasta, w pubie. Lubiliśmy „po” lub „przed” skoczyć do McDrive’a.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
– Darek, idziesz z nami? Jedziemy do dziewczyn na stancję. Chodź, weźmiemy cię, będzie fajnie! – jakoś tak powiedziałem do jednego z moich kolegów po mszy świętej. I wszystko się zaczęło.
Do dzisiaj nie może mi wybaczyć, że zostawiłem go samego i poszedłem „omadlać” koleżankę do łazienki. To wtedy Maryja nas „uzbroiła” – 1 stycznia 2012 roku.
Znajoma, która z nami była, myślała, że to spotkanie sekty. A wtedy jeszcze „sekty” nie było… Jednak sprawy potoczyły się szybko. Wcześniej nikt z nas by nie pomyślał, że można tak „na zewnątrz” – poza ściśle kontrolowaną przestrzenią salki duszpasterskiej. Jednak nasz grupowy „Gandalf” – o. Radomir, wydawał się aprobować nasze „neofickie szaleństwa”.
– Panie Jezus, pobłogosław „każdy atom” tego pożywienia i bądź uwielbiony – tak modliliśmy się nad ogromną pizzą, do której obowiązkowo zamawialiśmy oliwę (była za darmo!). Mieliśmy ulubiony pub w centrum miasta – idealny do naszych schadzek. Na dole wnęka, gdzie stał jeden stół. Prowadziły do niego schody. Nikt nic nie widzi, nie słyszy. Tam odbywały się nasze modlitewne schadzki. Kiedy przychodził kelner, w kieszeniach już grzały się nasze „święte koraliki”.
Nie byłoby nas, gdyby nie bardzo intymne, bliskie, gorące, tajemnicze doświadczenie Bożej obecności. Każdy przeżył je osobno, przed powstaniem naszej „mafii różańcowej”. Zanim się spotkaliśmy, myśleliśmy, że nie ma podobnych osób na całym świecie. Byłem przekonany, że czas Sex, Drugs and Rock’n’Roll skończył się dla mnie definitywnie z chwilą mojego nagłego nawrócenia. Później okazało się, że tournée Jezusa z Nazaretu deklasuje Rolling Stonesów, Led Zeppelinów i innych Preasleyów o głowę!
Trudno jest to zrozumieć komuś „z zewnątrz”. Czy miałeś, Drogi Czytelniku, kiedyś tę wyjątkową świadomość, że Bóg jest obecny podczas modlitwy, mówi do Ciebie, przekazuje „message”? A taki klimat nam towarzyszył! I nie mówię o karmelitańskich mistyczkach. Mówię o rozentuzjazmowanych dzieciakach, które jeździły do McDrive’a o 2 w nocy i z zestawem 2 FOR U na kolanach recytowały „Zdrowaś, Maryjo”.
Ale nie tylko w skupieniu „śmigaliśmy” palcami po świętych koralikach. Byliśmy „pobożnymi wariatami”, tak!, ale także szalonymi dwudziestoparolatkami. Graliśmy godzinami w towarzyską grę – mafię. Stąd właśnie wzięła się nazwa naszego „zbrojnego ugrupowania”. Sam się zastanawiam, czy na pewnym etapie więcej nie zmarnowaliśmy czasu na tę grę niż modlitwę. Ale zgodnie z naszą duchowością – Ona i On grali z nami.
„Zamykam Cię w Sercu Maryi” – rozstawaliśmy się takim błogosławieństwem, robiąc znak krzyża na czole. Nasz niewidomy kolega zawsze oponował: „Ale jak mnie zamknięcie, to jak ja stamtąd wyjdę?”. Chyba nie rozumiał, że chodzi o to, aby nie wychodzić.
Na jednej z akcji mnie nie było. Nie mogłem – musiałem przystopować trochę z tymi religijnymi „imprezami”. Właśnie wtedy moi znajomi spotkali ulicznego „kolekcjonera wrażeń”, z którym kiedyś grałem w bramie. Modlili się nad nim tak skutecznie, że dobrowolnie zgłosił się na policję. Miał parę życiowych spraw do uregulowania. Potem pisaliśmy do niego listy.
(Tylko nie wiem, dlaczego wszystko napisałem w czasie przeszłym?)