„Nie bój się!” powiedział pięcioletni Witek do Jaśka, swojego kolegi z grupy. Jasio był trochę starszy. Miał czterdzieści pięć lat.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Taką scenę widziałem kilkanaście lat temu. Zaczynałem studia i mały Witek był moim podopiecznym. Podobno miał autyzm, chociaż jego zachowania nieszczególnie na to wskazywały. Był niziutkim, drobnym blondynkiem. Wszędzie było go pełno.
Jasiu ważył dobre sto pięćdziesiąt kilo. I często mówił „Booooje się”. Witek, kilka razy od niego młodszy i mniejszy, zawsze pojawiał się, kiedy lęki dopadały jego wielkiego kolegę. Łapał go za wielkie ręce i mówił „Jeśtem z Tobą!” Co się z nimi dzieje teraz? Nie wiem. Wiem jednak, że zdarzenie to uświadomiło mi kilka rzeczy.
Łatwiejsze do kochania
Jakie są dzieci intelektualnie niepełnosprawne, upośledzone umysłowo? To proste. Są naturalne. Prof. Antoni Kępiński wskazywał swoim uczniom oraz czytelnikom jego książek, że w naszych relacjach możemy zrobić tylko dwie rzeczy: zbliżyć się do siebie albo oddalić.
Drugi scenariusz spowodowany jest najczęściej zakładaniem dwóch rodzajów masek. Pragniemy być ekspertami: wiemy, rozumiemy i działamy. Chcemy być ponadto sędziami: mamy władzę, by nazwać rzeczy po imieniu.
Paweł Kukiz w jednym z wywiadów stwierdził, że dzieci z zespołem Downa są „kapitalne, bardzo dobre i kochane”. To całkiem oczywiste dla wielu stwierdzenie uzupełnia prof. Janusz Skalski. Wspomniany krakowski kardiochirurg w książce „Mam odwagę mówić o cudzie” zapewnia, że dzieci te „łatwiej dają się kochać”. A może wszystko wygląda inaczej, może to one łatwiej kochają?
Eksperyment
Gdy studiowałem resocjalizację, mój promotor puścił na seminarium pewien film. Jego bohater, młody cwaniak, został skazany na kilka lat pozbawienia wolności. Należał do jakiegoś gangu. Twardy gość, taki, któremu nikt nie podskoczy. Nagle stał się uczestnikiem eksperymentalnego programu, w którym skazani mieli obowiązek opiekować się niepełnosprawnymi osobami. Jeden na jeden.
Nasz skazany trafił na chłopaka z zespołem Downa. Na początku ewidentnie bał się do niego podejść. Zadziałała stara zasada Kreppelina – lęk wywołał agresję. Pojawiły się wulgaryzmy, postawa „grypsującego cwaniaka”. Po stronie jego „terapeutycznego” partnera także był lęk. Była jednak także podsycana „dziecinną ciekawością” chęć spotkania, nawiązania kontaktu. Skazaniec, co tu dużo mówić, był skazany na kolegę „z dodatkowym chromosomem”. W trakcie kolejnych spotkań musiał jednak nawiązać z nim kontakt, musiał coś mu podać, odpowiedzieć na pytanie, najczęściej całkiem dziecinne.
W trakcie następnych wizyt ewidentnie było widać, że nasz „niepełnosprawny terapeuta” wymusił na koledze zdjęcie wszystkich masek. Kontakt wymagał czegoś naturalnego, zupełnie nieudawanego. Ponownie nie wiem, jak historia ta się kończy. Być może nie było pełnej resocjalizacyjnej odmiany. Myślę jednak, że w „skazanym bohaterze” coś się zmieniło. Mógł przestać udawać. Czy coś w nim zostało „wyleczone”?
Mistrz emocji
Przypomniałem sobie ostatnio, z jakich elementów składa się relacja terapeutyczna. Prof. Jan Czesław Czabała, znany i ceniony psycholog, podkreśla, że tworzą ją: empatia, zaufanie, wzbudzanie nadziei oraz zachęcanie do leczenia.
Kiedy myślę o empatii, przypominają mi się dwa filmy. Pierwszy z nich to „Lucy” ze Scarlett Johansson. W ciągu kilku dni tytułowa Lucy staje się genialna. Zaczyna wykorzystywać prawie 100% możliwości swojego mózgu. Jej intelekt w zasadzie trudno zmierzyć. Co się jednak dzieje z empatią? Staje się racjonalną kalkulacją i analizą. Emocje zostają zastąpione „doskonałą” racjonalnością.
Inaczej sytuacja wygląda w filmie „Jestem Sam”, w którym Sean Penn wciela się w postać niepełnosprawnego intelektualnie ojca, który walczy o prawa do opieki nad córką. Dziewczynka ma ok. sześciu lat. Intelektualnie zaczyna więcej rozumieć niż on, ale to tata jest „mistrzem emocji”. Okazuje je genialnie, a zarazem prosto. Nie miesza bieli z czernią, ani dobra ze złem. Walczy z nadzieją o córkę, którą kocha nad życie.
One cię zmienią
Szczere spotkanie z osobą niepełnosprawną całkowicie odmienia. Jest dla mnie najgenialniejszym odzwierciedleniem „kultury spotkania”, o której opowiada papież Franciszek. W dzieciach niepełnosprawnych jest coś głębszego, unikalny dar, który nie pozwala pozostać takim samym.
Dokładnie dwadzieścia lat temu zacząłem chodzić po szkole do ośrodka adaptacyjnego dla dzieci niepełnosprawnych, w którym pracowała moja mama. Byli tam Natalka i Marcin. Obydwoje nic nie mówili. Czasem pojawiło się „bezsłowne zawycie”, czasem kiwnięcie, czasem ślina „nieproszona gdzieś uciekła na ubranie”. Nie zamieniłem z nimi żadnego słowa, a oni nadal we mnie coś zmieniają, coś do mnie „mówią”.
Natalia chciała tylko, by przy niej być. Jej twarz całkowicie zmieniała się w obecności drugiej osoby. Ciekawe, że twarz jej „rozmówcy” także się zmieniała. Podobna zmiana pojawiała się też w trakcie spotkania z Marcinem. Był dwa lata młodszy ode mnie. Najczęściej graliśmy w piłkę, choć on był sparaliżowany. To taki rodzaj terapii przez sport z chłopcem, który jest całkiem przywiązany do wózka. Moja mama mówiła, że sprawiłem mu radość tym udawaniem piłkarskiego meczu. Marcin strzelił kilka goli. Ja myślę jednak, że radość to on mnie sprawił.