Marianna Kolbe – apodyktyczna, być może przesadnie pobożna i dziecinna – przeżyła jednak swoje oczyszczenie. Pod koniec życia nie bez powodu podpisywała się jako „Matka Boleściwa”.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Niedawno na naszym portalu ukazał się tekst “Marianna Kolbe – nieidealna matka świętego”. Postać matki św. Maksymiliana nieco inaczej widzi i ocenia Alina Petrowa-Wasilewicz. Zapraszamy do lektury! – redakcja.
Kim była matka św. Maksymiliana? Natalia Budzyńska, autorka książki „Matka męczennika” z wielkim pietyzmem zebrała fragmenty życia kobiety, która nie stała wysoko w hierarchii społecznej – była córką o żoną tkaczy.
Marianna Dąbrowska urodziła się w 1870 r. jako dziesiąte dziecko w rodzinie. Od wczesnego dzieciństwa była bardzo religijna i marzyła o życiu zakonnym, ale ubóstwo wykluczało pójście do klasztoru – rodzina nie byłaby w stanie zapewnić jej wymaganego w tamtych czasach posagu. Wyszła więc za mąż, choć – jak z perspektywy starości wyznała – “Ja jednak zawsze czułam się niezdolną być dobrą żoną i matką”.
Książka Budzyńskiej pokazuje przedsoborową pobożność Marianny, która realizowała ówczesne nauczanie Kościoła. Nie zaakceptowała do końca swojego świeckiego powołania, w jej czasach życie małżeńskie nie było uznawane za doskonałą drogę do świętości. Była rozdarta i niespełniona, być może pierworodny Franciszek miał zrealizować jej niespełnione marzenie o zakonie i dlatego został przez nią przeznaczony “na księdza”.
W jej czasach powszechnie uznawano, że to rodzice mają układać ścieżki życiowe swych dzieci. I Marianna układała te ścieżki – wszyscy synowie, trzymani przez nią mocną ręką, pod kloszem, w izolacji od złych wpływów świata, poszli do seminarium, ale właśnie ten przeznaczony „na księdza” poszedł z zakonu i założył rodzinę, z czym trudno było się jej pogodzić. To jej młodsi synowie wstąpili do zakonu franciszkanów, inaczej niż planowała.
Ta mocna, dominująca matka, gdy miała ponad czterdzieści lat, zaproponowała mężowi białe małżeństwo, potem rozejście się i rozpoczęcie życia zakonnego na własną rękę. Ze względu na wiek nie została przyjęta do żadnej wspólnoty zakonnej, ostatecznie przyjęły ją siostry felicjanki na Smoleńsku w Krakowie.
W klasztorze była wielofunkcyjną “panią na posyłki” – cenioną i zaufaną furtianką, kurierem, zaopatrzeniowcem. Była nie tylko ukrytym mechanizmem, ułatwiającym bezkolizyjne funkcjonowanie klasztoru, ale z własnej inicjatywy pomagała ubogim, doradzała nowicjuszkom, w czasie okupacji opiekowała się uchodźcami i ukrywającymi się w klasztorze księżmi, w tym poszukiwanym przez gestapo założycielem Towarzystwa Chrystusowego, ks. Posadzym.
Modliła się całymi dniami, realizując ideał franciszkański – była w Trzecim Zakonie św. Franciszka, wraz z mężem wyrzekła się części spadku, później żyła w klasztorze i była osobą pozbawioną majątku.
Jednej rzeczy się nie wyzbyła – dumy z synów – franciszkanów i ich działalności na polu mediów katolickich. Rozprowadzała w Krakowie “Rycerza Niepokalanej” i, jak pisze autorka, była chodzącą reklamą czasopisma.
Czy była dewotką? Trudno określić, gdyż normy, w których przekracza się linię zdrowej pobożności są płynne, a ona nie zaniedbywała obowiązków stanu, sumiennie je wypełniając.
Jej mąż nie odnalazł się dobrze w nowych warunkach, jak wynika z książki Budzyńskiej. Autorka jest zdania, że rozejście się małżonków było pierwszym ogniwem w łańcuchu destabilizacji i niepewności, która doprowadziła do katastrofy życiowej kolejne pokolenia – wnuczka Marianny się rozwiodła, zaś jej córka, prawnuczka Marianny, nałogowa alkoholiczka i narkomanka, zmarła w wieku 47 lat.
Zdaniem Budzyńskiej stało się tak, gdyż odziedziczyła rodzinną dysfunkcję, czyli brak poczucia stabilizacji, oparcia i odrzucenia. Teza trudna do obronienia, gdyż pomija fakt, że każda osoba ma także wolną wolę, nie jest zaś mechaniczną sumą decyzji przodków.
Ta apodyktyczna Marianna, być może przesadnie pobożna i dziecinna, przeżyła swoje oczyszczenie. Pod koniec życia identyfikowała się i podpisywała jako „Matka Boleściwa”. Miała powody, by tak siebie postrzegać – nie tylko nic nie posiadała, ale też straciła wszystkich bliskich. Mąż Juliusz zaginął bez śladu w czasie I wojny światowej. Jej najmłodszy syn Józef, w zakonie o. Alfons, zmarł przed wojną na perforację wyrostka robaczkowego. Rajmund – Maksymilian, był męczennikiem Auschwitz. Pierworodny, Franciszek, także był męczennikiem – trafił do Auschwitz po ciężkich torturach, zginął zaś w KL Mittelblau, kolejnym obozie, do którego został zesłany za działalność w AK.
Śmierć Rajmunda – Maksymiliana była dla niej strasznym ciosem, choć pocieszała się wizją otrzymania dwóch koron, w tym męczeńskiej, o której jej opowiedział jako dziecko, twierdziła więc, że była na to „przygotowana, podobnie jak Matka Boża po proroctwie Symeona”. Była z Maksymilianem związana duchowo, a w sierpniu 1941 r. widziała go ubranego w habit i słyszała jego zapewnienie, że jest bardzo szczęśliwy.
Pod koniec życia czytała “Dzieje duszy” św. Teresy z Lisieux. Odkryła, że “wielkość w swym maleństwie zawiera”. Był to kres duchowego dojrzewania silnej kobiety, matki męczennika, która zmarła w Wielkim Poście 1946 r. “Mój syn! Mój syn!” – to były jej ostatnie słowa.