separateurCreated with Sketch.

Camino: narzeczeńskie rekolekcje w drodze

„Camino uczy rezygnacji z niepotrzebnych rzeczy” – mówi Mateusz, który wraz ze swoją narzeczoną przemierzył drogę św. Jakuba.

Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.


Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Magda i Mateusz Pindakiewiczowie wyruszają na Camino w wakacje 2012 roku. Wtedy jeszcze jako narzeczeństwo. Powiedzmy, że chcą zrobić sobie takie rekolekcje przed ślubem. Wyruszają z Santander – dużego portu w północnej Hiszpanii położonego nad Zatoką Baskijską. Trzy tygodnie, ponad pół tysiąca kilometrów – to dopiero będą rekolekcje!

Już pierwszy dzień obfituje w przygody. Bo jak tu znaleźć szlak, kiedy nie zna się hiszpańskiego? Słowem-kluczem jest oczywiście „Camino” – na to z uśmiechem reaguje każdy Hiszpan. Ale już rozbudowane wskazówki, jak wejść na szlak, okraszone emocjonalną gestykulacją, mogą wprowadzić w dezorientację.

Młodzi narzeczeni spotykają Francuzkę, która podprowadza ich na właściwe miejsce. Zdobywają specjalne paszporty pielgrzyma, otrzymują błogosławieństwo i… w drogę. Będzie się działo.

Chatka Hobbita

Pierwszy dzień to dla moich rozmówców 36 kilometrów marszu. W pełnym słońcu, ale ochłodę przynosi wiatr znad morza. Zdziwieniem jest dla nich pierwsza na drodze albergue – rodzaj noclegowni dla pielgrzymów na drodze św. Jakuba. To tzw. chatka Hobbita – niewielki domek wysokości 1,60 cm, w dużej części wkopany w ziemię, cały pokryty trawą i słomą. Bajkowo.

Mateusz dziwi się wolnemu tempu swojej narzeczonej. „Jak tak dalej pójdzie, to nie będziemy szli przez trzy, ale sześć tygodni” – myśli. Intuicja podpowiada mu, by „skontrolować” plecak Magdy. Bingo! Ekwipunek waży dobrze ponad 12 kg, a niby na Camino obowiązuje zasada, by nie brać bagażu przekraczającego 10 proc. wagi pielgrzyma.

Ważąca niespełna 50 kg Magda powinna mieć o połowę mniejszy plecak. Mateusz wyrzuca wszelkie „must-have”, czyli np. odżywki i balsamy do kręconych włosów. Jak przyznaje sama Magda, przekonała się, że szampon wystarczy. „Camino w ogóle uczy rezygnacji z niepotrzebnych rzeczy” – dodaje Mateusz.

Oboje zgodnie przyznają, że ciekawym doświadczeniem podczas ich drogi były spotkania z ludźmi z całego świata i międzynarodowe kolacje w kolejnych albergue, na które każdy przynosił to, co miał. A ludzie jakoś porozumiewali się bez znajomości języków. Nowozelandczycy, Włosi, Francuzi, Kanadyjczycy. Bez barier.

Spieniona św. Klara

Magdzie i Mateuszowi kilka razy zdarzyło się nocować w innych miejscach niż przeznaczone dla pielgrzymów schroniska. Dzień był za krótki, a trasa za długa. Po prostu. I tak np. rozbili namioty na placu przed kościołem św. Klary. Aż żal było nie skorzystać ze stojącej nieopodal fontanny. I nie przeprać naznaczonych drogą ubrań. Szkoda tylko, że włożony przez nieuwagę do plecaka otwarty szampon rozlał się na wszystkie rzeczy. A te z kolei, płukane w fontannie, wywołują wielki wybuch. Wybuch piany, oczywiście. „Wszędzie było biało. Jakby spadł śnieg w środku lata, w środku Hiszpanii” – śmieje się Mateusz.

Przeżyć na drodze św. Jakuba można wymieniać wiele. Właściwie każdy dzień w nie obfituje. Takie małe-wielkie przygody, na wspomnienie których pielgrzymom (dziś szczęśliwemu małżeństwu z 7-miesięczną córeczką Łucją) szybciej bije serce, a na twarzach pojawia się uśmiech. Wspomianją, jak na przykład drogę zagradza im mężczyzna złowrogo wymachujący kijem. Nic nie rozumieją z jego okrzyków, ale intuicyjnie schodzą z drogi, niemal przytulając się do ogrodzenia. Dobrze robią, bo za chwilę tam, gdzie stali, przebiega stado czerwonych krów.

Innym razem wrażenie robi na nich nocleg w albergue Galeon, które powstało na miejscu dawnego szpitala. A tam tablica upamiętniająca 80 pielgrzymów, którzy zmarli w tym miejscu z wycieńczenia. „Przeszły po mnie dreszcze. Na szczęście przeżyliśmy” – śmieje się Mateusz. Dzisiaj, bo wtedy pewnie było mu do śmiechu nieco mniej.

A do kawy? Ciasteczko z… tuńczykiem

Po drodze natrafili również na, a jakże!, Polaków. Młoda para, tuż po ślubie, z centralnej Polski. Idą, podobnie jak Magda i Mateusz, w intencji swojego małżeństwa. A dzień drogi za nimi podążają… teściowie. Oni też modlą się w intencji swoich dzieci.

Ciekawe wspomnienia dotyczą kulinarnych doświadczeń, bo przecież kuchnia to zawsze ważny element poznawania kraju. I tak Magda i Mateusz są zaskoczeni niebotycznymi ilościami tuńczyka, jakie pochłaniają Hiszpanie. W końcu idą wzdłuż wybrzeża. Właściwie w każdej potrawie jest ryba, która i tak smakuje zupełnie inaczej niż to, co serwuje się w Polsce.

„Któregoś dnia mieliśmy wielką ochotę na kawę i coś słodkiego. Po prostu” – wspomina Magda. W jednej z knajpek widzą coś, co wygląda na apetyczną tartę. Zamawiają. W środku… tuńczyk. Innym razem, dla odmiany, chcą kupić pierś z kurczaka, by posilić się jakimś mięsem. W sklepie proszą o „pollo”. Ekspedientka robi dziwną minę. Nie rozumie. Po kilku próbach zdesperowany Mateusz wskazuje na… kobiecą górną część ciała. Pani wybucha śmiechem. W hiszpańskim podwójne „l” wymawia się jako „j”, stąd nieporozumienie. Ale nie wyszło śle. Pierś z kurczaka, w dodatku podwójną, dostają gratis.

A my się dziś zaręczyliśmy

Małżonkowie z rozrzewnieniem wspominają, że ich droga była co do joty opisana w… brewiarzu. Co dzień odmawiają psalmy, jutrznię. Czytania świetnie wpisują się w ich doświadczenia – np. sprawdza się opis krajobrazu czy pogody. „Kiedy rano czytałem psalm o wielkim deszczu, poważnie rozważałem pozostanie w albergue” – mówi Mateusz.

Z psalmami wiąże się jeszcze jedna historia. Para bardzo chce się wyspowiadać, bo nie korzystała z tego sakramentu już od miesiąca. A tu, jak na złość, ani śladu polskiego księdza. Bardzo im to doskwiera. Dochodzą do schroniska, w którym na nocleg oczekuje blisko setka pielgrzymów. Nagle słyszą: „Jak miło zobaczyć polską flagę!” (mieli koszulki z biało-czerwoną). Tego dnia w psalmie wyczytali: „Nie martwcie się wy, którzy przebywacie w obcej ziemi. Ja was pocieszę…”. Jest spowiedź, jest komunia.

Każdy dzień narzeczeni ofiarowują w intencji swoich bliskich. Jeden etap idą za rodziców, inny za rodzeństwo, kolejny za przyjaciół. Pewnego dnia modlą się w intencji… mnie i Marcina. Wieczorem wysyłają mi SMS-a, że przeszli za nas 40 km. A ja im odpisuję: „A my się dziś zaręczyliśmy!”. Była połowa sierpnia 2012 roku. Ponoć to był najtrudniejszy odcinek, jaki przeszli na swoim Camino.

Top 10
See More
Newsletter
Get Aleteia delivered to your inbox. Subscribe here.